Z komisariatu policji na targ, czyli jak pożegnała nas Matera. Dzień 4, część I

Czwartego dnia naszej podróży nadszedł czas opuszczenia Matery i Bazylikaty. Z żalem zwolniliśmy nasz pokój w skalnej grocie na Sasso Barisano i udaliśmy się w kierunku granicy z Apulią. Zanim jednak ostatecznie opuściliśmy miasto, Matera zafundowała nam dwie przygody. Zapraszam na opowieść o tym, czy warto bać się materańskiej policji i jak trafić przypadkiem na targ, gdzie zostanie się obdarowanym przez sprzedawców za sam fakt bycia Polakiem.

>Osoby, które regularnie czytają moje posty pamiętają zapewne, że początek naszego pobytu w Materze był dość oryginalny, bowiem pierwszym miejscem, jakie zobaczyliśmy były nie historyczne dzielnice Sassi i nie barokowa część miasta, a miejski szpital (czytaj w poście Nietypowe przywitanie z Materą, czyli Polak we włoskim szpitalu). Gdy opuszczaliśmy miasto nic nie zapowiadało, aby miały nas w nim spotkać jeszcze jakieś przygody. A jednak. Chwilę po odpaleniu samochodu okazało się, że wyjazd z obszaru Sassi to nie taka prosta sprawa. Nawigacja znów okazałą się nieprzydatna każąc nam wjeżdżać pod prąd w wąskie, jednokierunkowe uliczki, których sieć oplata historyczne, skalne dzielnice. Ignorując jej wskazówki jeździliśmy w kółko. Po ok. 20 minutach w końcu dotarliśmy do jakiejś szerszej, dwukierunkowej ulicy. Stwierdziliśmy, że trzeba się gdzieś zatrzymać i spojrzeć na klasyczną, papierową mapę.

– O, tu możesz się zatrzymać, jest wolne miejsce – powiedziałam do Artura.

– Ale tutaj jest zakaz zatrzymywania się.

druga papierowa książka

– No co Ty, przecież jesteśmy na południu 🙂

Zatrzymaliśmy się i rozłożyliśmy mapę, aż tu po chwili kątem oka spojrzałam w lusterko i obaczyłam, jak w naszą stronę idzie policjant. Rozglądam się i co widzę? Pięknie, zatrzymaliśmy się na zakazie pod komendą policji, co za idiotyczne posunięcie! 😀 Postawny, czarnooki brunet podszedł i zajrzał przez otwartą szybę do środka, na co ja przybrałam minkę niewinnej i zagubionej turystki, najpierw sprzedałam mu piękne Buongiormo Signore, po czym zadałam po angielsku pytanie, którędy do Alberobello? Policjant popatrzył i nic nie odpowiadając odszedł w kierunku drzwi komendy. Artur już czarno widział całą sytuację:

– Bloczek! Poszedł po bloczek!

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Po tylu podróżach do Włoch, głównie na południe, a on nadal się boi dostać mandat?

Spojrzałam w stronę komisariatu. Nasz policjant spierał się właśnie ze swoim kolegą, słyszę coś w stylu „parli inglese”, czyli „mówić po angielsku”. Już wszystko wiadomo, zamiast po bloczek poszedł szukać delikwenta, który potrafiłby się z nami dogadać. Po chwili podchodzi drugi z nich i z pełną powagi i skupienia miną zaczyna się produkować łamaną angielszczyzną.

–  Ha, ha, ha, boczek 🙂

Wyjechaliśmy w końcu na drogę prowadzącą prosto do wylotu z miasta. Nagle zauważyłam targ (via Guglielmo Marconi 34) – tego nie mogliśmy ominąć nie zatrzymując się choćby na chwilę.

Stragany uginały się pod dorodnymi owocami i warzywami, pełne worki bakalii śmiały się do nas, a w misach cierpliwie oczekiwały swojego kresu okazałe owoce morza.

DSC08472

DSC08473

DSC08474

DSC08475

DSC08477

DSC08481

DSC08486

DSC08483

DSC08484

DSC08485

DSC08482

Moje blond włosy i aparat zawieszony na szyi wzbudzały zainteresowanie sprzedawców. Gdy zapytałam, czy mogę zrobić zdjęcia owocom, rozmowa zaczęła się na dobre.

<- Skąd jesteście?

– Z Polski.

– Z Polski??? Tak, jak Ojciec Święty Jan Paweł II!

Obok jednego ze straganów stał starszy pan, znajomy sprzedawcy. Nagle chwycił do ręki wiązkę małych papryczek chili i wręczył mi mówiąc, że to w prezencie. Sprzedawca pakując do siatki zamówione przez Artura 2 kg brzoskwiń za 2 euro dorzucił kolejne 2 kg w prezencie, bo jeszcze nigdy nie sprzedał nic Polakowi. Opuściliśmy targ z pełnymi siatkami. Co za ludzie, co za miasto! Odjeżdżając w stronę granicy z Apulią już marzyliśmy o powrocie do Bazylikaty.

 

Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży po Bazylikacie, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym podróż.

Teraz Twoja kolej! Dołącz do społeczności Italia by Natalia: Będzie mi również bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz pod postem. Możesz też zapisać się na newsletter w oknie poniżej.  

Jeden komentarz do “Z komisariatu policji na targ, czyli jak pożegnała nas Matera. Dzień 4, część I”

  1. W 2012 wracając z Grecji promem do Włoch/szybko przeczytalam ze Matera jest pod Unesco/.Nie wiedzielismy jak sie pytac o zabytki.kampera zostawilismy przy drodze pod szkoła.Mamy iśC perdittofot mało bo zgubilismy sie z mezem,no i wyczerpala sie bateria w aparacie.teraz mamy z zapasie 2 teleony.uwielbiam targi włoskie i greckie.Na koniec dnia mozna kupic po połowie ceny.Czy uda nam sie trafic w Materze.?Udało nam trafić na targ w Massaferze.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany. Pola obowiązkowe są oznaczone *

Close