[…] Kierowca mówi, że możemy wejść do autobusu i czekać, a sam udaje się na pogawędkę z kolegami. Po chwili pojazd robi się pełny, zgodnie z rozkładem jazdy powinien ruszyć już 5 minut temu. Czekamy w nagrzanym na słońcu autobusie kolejne 5 minut i nic. Zmęczony postanawiam interweniować. Pytam, kiedy odjedzie, a kierowca ze zdziwieniem spogląda na zegarek i uświadamia sobie chyba, że za bardzo się zagadał. Mimo to, nie wraca do autobusu, tylko mnie informuje, że zaraz przyjdzie i ruszymy. Zaraz zmienia się w kolejne 5 minut, tak więc rozkłady jazdy we Włoszech to czysta abstrakcja. Nie wiem dla kogo one są, ale na pewno nie dla pasażerów. […] Erchie na Wybrzeżu Amalfi okazało się przecudowną małą wioską, w której zamieszkuje na stałe zaledwie około 85 osób. Znajdują się tam dwa sklepy, trzy prywatne, dosyć małe plaże oraz jedna, naprawdę malutka plaża bezpłatna. Muszę powiedzieć, że plaże te były chyba najpiękniejszymi, na jakich przyszło nam spędzić wakacje. W jednym ze sklepów, o którym wspomniałem, spotkała nas miła niespodzianka. Otóż okazało się, że jego właścicielem był Polak, który od 26 lat mieszka w Erchie, a przyjechał do Włoch ze Słupska.
Oto trzecia nagrodzona w konkursie wakacyjnym relacja z podróży. Autorem jest Przemysław Połończyk – gratuluję!
Witam Was, chciałbym podzielić się z wami wrażeniami z mojej ostatniej podróży do Włoch. Zanim jednak zacznę, przedstawię się. Mam na imię Przemek, a ten wspaniały czas spędziłem wraz z moją żoną Martą.
Na początku chciałbym wyjaśnić, jak doszło do wyboru Kampanii jako celu naszego wypoczynku oraz dlaczego akurat wrzesień. Ponieważ nie mamy dzieci, staramy się podróżować poza sezonem. Najlepiej we wrześniu, jest po prostu taniej i spokojniej. Ponieważ oboje z Martą uwielbiamy ciepłą, słoneczną pogodę oraz biorąc pod uwagę, że w Polsce zbliża się okres, w którym jest deficyt dni słonecznych, staramy się wybierać miejsca, w których możemy przedłużyć sobie polskie lato oraz złapać odpowiednią dawkę witaminy D. Kolejnym kryterium wyboru celu podróży jest możliwość lotu z Gdańska, gdzie mieszkamy od kilkunastu lat. W taki właśnie sposób wybór padł na Neapol oraz jego okolice. Organizację podróży rozpocząłem od szukania informacji na temat tego regionu w internecie. W taki sposób trafiłem na blog Italia by Natalia i nie ukrywam, że to właśnie ten blog był moim głównym źródłem informacji. Po zaczerpnięciu dosyć obszernej wiedzy na temat południa Włoch, postanowiliśmy z Martą, że spędzimy 2 noce w Neapolu, 3 noce na Wyspie Procida oraz 5 nocy na Wybrzeżu Amalfi, a dokładnie w malutkiej wiosce niedaleko Salerno – Erchie. Poniżej znajdziecie krótszą lub dłuższą relację z każdego dnia naszego pobytu. Staram się skupić na opisie tych sytuacji oraz obserwacji, które urzekły nas w jakiś szczególny sposób lub też mogą być pomocne dla osób wybierających się w te okolice.
Dzień 1 – 18 wrzesień 2017 r.
Wstajemy rano o 4.30, wylot z Gdańska o 6:55, co według nas jest super połączeniem, gdyż lądujemy w Neapolu o 9:25, co oznacza cały dzień do wykorzystania na miejscu. Dodam, że Gdańsk pożegnał nas bardzo złą pogodą – poniżej 10 stopni oraz obfity deszcz. Jednak po 2,5 godzinnym locie lądujemy w innym pogodowo świecie, 22 stopnie i prawie bezchmurne niebo (a było jak wspominałem jeszcze przed 10:00). Po wyjściu z lotniska kierujemy się prosto na przystanek Alibus (wystarczy iść za znakami) i za 4 euro od osoby dojeżdżamy na dworzec centralny przy placu Garibaldiego. W tym też miejscu zaczyna się nasza prawdziwa przygoda z Neapolem i Kampanią.
Mając świadomość, że nasz hotel jest 15 minut spacerem z dworca, postanawiam kupić na pierwszym stoisku mapę (3 euro), no i w drogę. Do hotelu doszliśmy dosyć szybko, po części dzięki uprzejmości pewnej Włoszki, która widząc, że patrzymy w mapę, podeszła do nas i zapytała najprawdopodobniej, gdzie chcemy dojść (niestety nie znamy włoskiego języka). Pokazaliśmy więc jej adres naszego hotelu i dała znać abyśmy szli za nią. Tu chciałbym od razu też przestrzec przed podejrzanymi typami, którzy pojawiali się wokół nas jak tylko patrzyliśmy w mapę. Najlepiej wtedy jak jedna osoba patrzy w mapę a druga po prostu ma oko na bagaże. Niestety okolice dworca centralnego są pełne podejrzanych osób szukających okazji na tani łup.
W hotelu powitał nas sympatyczny Alfredo i robimy błyskawiczny meldunek. Ponieważ byliśmy dosyć głodni, pytamy Alfreda o polecenie jakiejś dobrej pizzerii w okolicy i wyruszamy w miasto około południa. Wybieramy polecony lokal przy via Tribunali (Di Mateo). Ponieważ było trzeba czekać około 15 minut na stolik, postanowiliśmy wziąć po kawałku pizzy „to go”. Pizza spełniła nasze oczekiwania smakowe, a posileni i naładowani odpowiednią porcją energii ruszamy dalej w miasto, po standardowych atrakcjach Neapolu, dochodząc do via Chiaia. Po znalezieniu dosyć kameralnej, kamienistej plaży, postanawiamy kupić sobie w pobliskim markecie przepyszne włoskie prosciutto, typowy włoski ser, mieszankę różnych oliwek oraz czerwone wino i w tej pięknej scenerii jemy naszą kolację. Po kolacji wracamy do hotelu. W czasie powrotu zapadał już zmrok i idąc po zmierzchu czuło się lekki niepokój, że dzielnice w pobliżu dworca centralnego mogą być nie do końca bezpieczne, ale w naszym przypadku nie doznaliśmy żadnych nieprzyjemności, mimo, że nawet właściciel hotelu ostrzegał nas, aby nie nosić przy sobie dużej ilości gotówki. Tak minął nam pierwszy dzień w Neapolu. To co uderzyło mnie po pierwszym dniu, to brak wszelkich zasad w ruchu ulicznym. Początkowo przebijanie się wąskimi uliczkami bez wytyczonych chodników było nie lada wyzwaniem i niezłą dawką adrenaliny. Również uwagę przykuwa niesamowita ilość ludzi na ulicach. Idąc w pewnym momencie po via Tribunali, stwierdziliśmy zgodnie z Martą, że nie chcemy wiedzieć, co tam się dzieje w sezonie (lipiec, sierpień), jeżeli teraz w drugiej połowie września jest na ulicy istne „china town”. Jeżeli miałbym podsumować pierwszy dzień w Neapolu, to myślę, że najlepiej by oddał to cytat z jednej z książek, którą zabrałem na te wakacje: „Gdy Włosi wsiadają za kierownicę, przechodzą metamorfozę osobowości. Każdemu się wydaje, że jest mistrzem Formuły 1- jeżdżą jak szaleńcy i klną przy tym siarczyście na przechodniów i innych kierowców.”. Cytat pochodzi z książki „Rzymskie Dolce Vita” autorstwa Penelope Green.
Dzień 2
Dzień rozpoczęliśmy od pysznej kawy i ciastka w pobliżu naszego hotelu. Jest to typowe włoskie śniadanie. Tego dnia zamierzaliśmy zwiedzić Pompeje oraz wejść na Wezuwiusza. Tak więc po śniadaniu udaliśmy się na dworzec centralny, skąd pociągiem udaliśmy się w kierunku Pompei. W drodze na Pompeje padał mocny deszcz i uświadomiliśmy sobie, że przy takiej pogodzie, niskich gęstych chmurach, zwiedzanie Wezuwiusza raczej nie ma sensu. Sam pobyt w Pompejach był bardzo ciekawy, przebywanie w tym miejscu daje poczucie przeżywania czegoś wyjątkowego. Na mnie osobiście wrażenie robiło to, w jak dobrym stanie utrzymują się nadal w większości budowle, mimo upływu wielu setek lat. Była jedna rzecz, która również przykuła moją uwagę. Mianowicie Włoch, koszący tam trawnik, czyli można by rzec, dbający o porządek, po spaleniu papierosa rzucił go beztrosko na ziemię. Czytałem wcześniej, że to turyści powodują degradację tego miejsca, jednak okazuje się, że nie tylko. Po powrocie z Pompei, głodni, postanowiliśmy odwiedzić słynną pizzerię Da Michelle. Z dworca udaliśmy się tam na piechotę (spacerkiem około 10 min.). Mieliśmy nadzieję, że być może poza sezonem nie będziemy musieli długo czekać na stolik. Niestety, masa ludzi już przed lokalem wskazywała na zupełnie inny scenariusz. Postanowiliśmy więc, że odpuszczamy tę pizzerię i ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu innego miejsca. Po drodze zjedliśmy zakupione wcześniej na targu brzoskwinie, aby zaspokoić pierwszy głód. Uwierzcie, że to były najlepsze brzoskwinie jakie jedliśmy w życiu. Pizzeria, którą wybraliśmy, to „Dal Presidente”. To również dosyć znany lokal polecony przez właściciela naszego hotelu. Jak wiele znanych pizzerii w Neapolu, ta również szczyciła się przed wejściem zdjęciami znanych osobowości, które w przeszłości odwiedziły ten lokal. I tak, jadali tam chociażby Bill Clinton, Maradona czy też Marek Hamsik. W przeciwieństwie do Da Michelle, nie ma tłumu oczekujących przed lokalem, za to sporo ludzi kupowało pizzę na wynos w kawałkach. Jednak gdy zapytaliśmy kelnera przed wejściem, czy możemy wejść i zjeść w środku, to dopiero po krótkim namyśle i „skrojeniu” nas wzrokiem z góry na dół, zaprosił do środka. Dziwne to dosyć było, ale rzeczywiście w środku w lokalu nie było praktycznie wolnych stolików. Zamówienie i zjedzenie pizzy w tego typu miejscu, to wręcz długotrwała ceremonia. Najpierw czekamy 15 minut, aż kelner odbierze zamówienie, potem kolejne 20 minut na samą pizzę i na koniec 10 minut w oczekiwaniu na rachunek. Tak więc jak się udajecie do tego typu lokalu, to weźcie to pod uwagę, bo w przeciwnym wypadku możecie nieźle się przegłodzić. Posileni i z lekka zmęczeni po wycieczce, jak „prawdziwi” Włosi udaliśmy się do hotelu na zasłużoną siestę, wstępując po drodze do małej, przydomowej przetwórni oliwek. Kupiliśmy tam przepyszne, dosyć spore pudełko smacznych oliwek za 3,5 euro. Po południu udaliśmy się na Molo Beverollo w celu kupienia biletów na prom na Procidę. Po drodze zatrzymaliśmy się w słynnym Gambrinusie i oczywiście spróbowaliśmy legendarnej kawy alla nocciola. W celu zaoszczędzenia czasu i niepłacenia koperto, wypiliśmy sobie przy barze, podobnie jak większość klientów. Po kupieniu biletów, wróciliśmy do hotelu ulicą via Toledo. Mimo późnej dosyć pory, miejskie życie tętniło tam jeszcze na całego.
Dzień 3
Po śniadaniu udajemy się na molo na nasz prom. Mieliśmy spory zapas czasowy, ale jakby mając jakieś przeczucie stwierdziliśmy, że lepiej być wcześniej i zaczekać na prom już na miejscu, na molo. Po dojściu nad zatokę, mieliśmy jeszcze około 2 godziny, więc postanowiliśmy udać się jeszcze na naszą kamienistą plażę, zwłaszcza, że byliśmy dosyć zmęczeni przejściem sporego kawałka z bagażami. Po odpoczynku udaliśmy się na molo. Przy samym wejściu na molo jest wielka tablica z rozkładem rejsów i ku naszemu zdziwieniu widzimy, że nasz rejs jest odwołany. Zdezorientowani udaliśmy się do punktu naszego przewoźnika i pytamy o co chodzi? Pani odpowiada, że prom odwołany ze względu na złe warunki pogodowe. Patrzę zdziwiony z Martą na siebie, bo jest przepiękna pogoda, bezchmurne niebo z delikatnie wiejącym wiaterkiem. No cóż, pytam więc Panią, kiedy jest najbliższy prom na Procidę i o zgrozo słyszę, że o 16.20 (dodam, że jest około 11.45). Idziemy więc do innych przewoźników z tym samym zapytaniem. Udaje nam się znaleźć połączenie o 14.45 oraz zwrócić bilety u tamtego przewoźnika. Pozostało nam „tylko” 3 godziny oczekiwania na nasz prom. Nie chciało nam się z bagażami udawać na jakieś zwiedzanie, ale na szczęście była ładna pogoda, więc czas nam zleciał na czytaniu i opalaniu:). Szczerze, to też z niecierpliwością czekaliśmy czy przypadkiem nie skasują nam również tego połączenia. W końcu o 14.45 ruszamy na wyspę. Fale były bardzo małe nawet po wypłynięciu z portu, więc nadal zastanawiałem się nad logicznym uzasadnieniem odwołania rejsu. Po około 50 minutach dobijamy do brzegu. Z opiekunem naszego pensjonatu jesteśmy umówieni w porcie, ma on tam malutkie biuro podróży, w którym zrobiliśmy check-in, otrzymaliśmy mapę wyspy oraz uzyskaliśmy istotne – z punktu widzenia turysty – informacje. Z Marina Grande do naszego hotelu na via Salette było jakieś 30 minut spacerkiem, ale ze względu na bagaże i zmęczenie postanowiliśmy wziąć busa. Bilety kupiliśmy u kierowcy (2 euro od osoby). Kierowca mówi, że możemy wejść do autobusu i czekać, a sam udaje się na pogawędkę z kolegami. Po chwili pojazd robi się pełny, zgodnie z rozkładem jazdy powinien ruszyć już 5 minut temu. Czekamy w nagrzanym na słońcu autobusie kolejne 5 minut i nic. Zmęczony postanawiam interweniować. Pytam, kiedy odjedzie, a kierowca ze zdziwieniem spogląda na zegarek i uświadamia sobie chyba, że za bardzo się zagadał. Mimo to, nie wraca do autobusu, tylko mnie informuje, że zaraz przyjdzie i ruszymy. Zaraz zmienia się w kolejne 5 minut, tak więc rozkłady jazdy we Włoszech to czysta abstrakcja. Nie wiem dla kogo one są, ale na pewno nie dla pasażerów. Po 10 minutach dojeżdżamy do naszego docelowego przystanku, zostało nam jakieś 400 metrów w dół do plaży. Po dojściu do hotelu ukazuje nam się przepiękny widok. W końcu mogliśmy rzucić bagaże i wziąć prysznic. Następnie siadamy na naszym tarasie, jemy kolację i oczekujemy na jeden z najpiękniejszych spektaklów na wyspie – mianowicie zachód Słońca. Muszę obiektywnie stwierdzić, że spektakl nie był przereklamowany i Słońce w roli głównej naprawdę nie zawiodło. Dzisiejszy dzień również chciałbym podsumować cytatem z innej książki, którą zabrałem ze sobą „Bieg po życie” Lopeza Lomonga:
„Hakuna matata” oznacza żadnych zmartwień. W Afryce to coś więcej niż tylko chwytliwe powiedzenie. To sposób życia. Czas po prostu nie ma znaczenia. Przybyć gdzieś na czas, to zarówno dla prezydentów, królów i sędziów, jak i dla chłopców w obozie dla uciekinierów, pojęcie zupełnie abstrakcyjne. Jeżeli ktoś mówi: Bądź tu o 9, dla lokalnych mieszkańców oznacza to : Pokaż się gdzieś przed południem. Jeżeli się spóźnisz, hakuna matata – żadnych zmartwień. W Afryce i tak nikt nie spodziewa się, że ktokolwiek zjawi się na czas”. Myślę, że cytat ten znakomicie odzwierciedla podejście do życia Włochów z południa, stąd tytuł mojego wpisu, gdyż uważam, że to istny stan umysłu.
Zachód słońca na Wyspie Procida
Dzień 4
Dzisiaj z Martą zamierzamy odpocząć po trudach poprzedniego dnia, zwłaszcza, że nie najlepiej przespaliśmy noc. Nie wiem, czy to kwestia zmęczenia, czy też odgłosu uderzających fal. Tak naprawdę dopiero mieszkając bardzo blisko morza, można sobie zdać sprawę jak bardzo jest głośne. Po śniadaniu udajemy się do Marina Grande. Po drodze poznajemy wyspiarskie życie o poranku. Okazuje się, że na tej maleńkiej wyspie życie budzi się około 9 rano. Co prawda, ruch jest mniejszy niż w Neapolu, ale brak chodników i bardzo wąskie ulice powodują, że dla nieprzyzwyczajonych turystów poruszanie się na piechotę w szczycie komunikacyjnym jest raczej niekomfortowe. Inaczej natomiast jest z mieszkańcami wyspy. Oni raczej nie zwracają uwagi na pojazdy, idą niemalże środkiem ulicy i to samochody muszą się gimnastykować, żeby ich ominąć. Od czasu do czasu zatrąbią, jeżeli już naprawdę nie ma miejsca na przejechanie. Po dojściu do portu, kupujemy od rybaków świeże mule i krewetki na obiad. Marta przygotowała z nich obiad i trzeba powiedzieć, że smakowały wyśmienicie. Popołudniu udajemy się na zwiedzanie plaż: Ciraccio oraz Ciraciello. Do naszego apartamentu przynależał taras, który tak naprawdę znajdował się na samym początku plaży Ciraccio. Ta plaża była już pusta, natomiast na Ciraciello opalało się jeszcze sporo osób i były raczej otwarte jeszcze wszystkie lokale gastronomiczne. Piasek na obu plażach jest wspaniały i przyjemny do chodzenia, nie trzeba używać żadnych ochronnych butów.
Dzień 5
Dzień dzisiejszy poświęciliśmy na zwiedzanie wyspy. Zwiedziliśmy pozostałe plaże. Trzeba powiedzieć, że każda z nich jest inna i ma w sobie coś osobliwego, także ja bym się nie pokusił o wybór tej najlepszej i polecam odwiedzenie każdej z nich. Na wyspie są punkty widokowe, które naprawdę warto zobaczyć, ja raczej nie będę ich dokładnie opisywał, gdyż tak naprawdę jest bardzo dobry opis punktów turystycznych wyspy we wpisie Natalii dotyczącym Wyspy Procida. Wieczór, to oczywiście oczekiwanie przy lampce wina na ostatni już dla nas zachód Słońca na wyspie. Jutro czeka nas powrót na ląd i przemieszczenie się na wybrzeże Amalfi.
Dzień 6
Dzisiaj z rana spakowaliśmy się i wyruszyliśmy na nasz prom, który planowo ma odpłynąć o 10:10. Tym razem na szczęście nie był odwołany i dotarliśmy planowo do Neapolu. Z portu szybkim spacerem udaliśmy się na dworzec centralny przy placu Garibaldiego. Tam w automacie kupujemy bilety na pociąg do Salerno. Należy wziąć pod uwagę, że maszyny biletowe nie przyjmują bilonu, tak więc trzeba zapłacić monetami lub kartą. Należy też pamiętać, że bilet który weźmiemy z automatu należy skasować w odpowiednich kasownikach przed wejściem na peron. Podróż do Salerno trwa około 1,5 godziny, a bilet kosztuje około 5 euro od osoby. Z Salerno musieliśmy się udać do Erchie, malutkiej wioski położonej około 15 minut jazdy od Salerno. Dojechać tam najlepiej autobusem Sitasud. Autobus ten jedzie z Salerno aż do Amalfi zatrzymując się po drodze w każdej turystycznej miejscowości. Autobusy te odjeżdżają mniej więcej co godzinę z przystanku znajdującego się przed głównym wejściem do dworca w Salerno. Nasz apartament w Erchie okazał się niesamowitym miejscem. Było to duże mieszkanie z dwoma pokojami, w pełni wyposażoną kuchnią i dwoma tarasami z przepięknymi widokami. Z jednego widok rozpościerał się na morze i plażę, z drugiego na wioskę i wzgórza. Po przybyciu zadzwoniliśmy do właściciela, który zjawił się po jakiś 15 minutach. Niestety, nie potrafił nic mówić po angielsku, ale jakoś przy użyciu google tłumacza i na migi, dogadaliśmy się. Udało nam się zrobić w miarę szybo check-in. Następnie szybki prysznic oraz spacer w celu poznania okolicy. Erchie okazało się przecudowną małą wioską, w której zamieszkuje zaledwie około 85 osób. Znajdują się tam dwa sklepy, trzy prywatne, dosyć małe plaże oraz jedna, naprawdę malutka plaża bezpłatna. Muszę powiedzieć, że plaże te były chyba najpiękniejszymi, na jakich przyszło nam spędzić wakacje. W jednym ze sklepów, o którym wspomniałem, spotkała nas miła niespodzianka. Otóż okazało się, że jego właścicielem był Polak, który od 26 lat tam mieszka, a przyjechał do Włoch ze Słupska. Pan okazał się bardzo sympatyczną osobą i poopowiadał nam trochę o okolicy. Okazuje się, że w lipcu i sierpniu przyjeżdża tyle osób, że na Amalfi Drive robią się przez to gigantyczne korki, a największy biznes w wiosce nie robi ani właściciel żadnej restauracji czy też hotelu, a właściciel 3 parkingów tam się znajdujących. We wrześniu turyści powoli się wyludniają i rzeczywiście, potwierdzało to się z naszymi obserwacjami. W okresie od listopada, mniej więcej do maja, wszystkie restauracje są zamykane. Tak więc, jeżeli ktoś przyjedzie w tym okresie, to może mieć problem, bo jedyne miejsce gdzie można cokolwiek kupić do jedzenia to sklep wspomnianego Polaka. Nawet drugi sklep, prowadzony przez Włocha jest zamknięty. Dowiedzieliśmy się również, że miejscowi właściciele biznesów zarabiają tak duże sumy w sezonie wakacyjnym, że nie opłaca już im się dla kilku turystów utrzymywać otwartych lokali poza sezonem.
Plaża w Erchie widziana z apartamentu
Widok z okna apartamentu na góry w Erchie
Dzień 7
Dzień ten poświęciliśmy na odpoczynek. Postanowiliśmy więc, że nie ruszamy się z naszej wioski i spędzamy czas na plażowaniu i spacerowaniu po wiosce. Odwiedziliśmy jedną z knajpek w celu spróbowania limoncello, ale zgodnie stwierdziliśmy, że to raczej nie nasz smak. Wieczorem przy lampce wina podziwialiśmy piękne widoki z naszego tarasu. Trzeba przyznać, że przepływające ogromne, przepięknie oświetlone statki robią niesamowite wrażenie.
Dzień 8
W dzisiejszym dniu postanowiliśmy wybrać się do Amalfi. Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od spaceru do Cetary, miejscowości znajdującej się 15 minut spacerem od Erchie. Tam wykupiliśmy sobie bilety na wodne taxi, które pływało do Amalfi, po drodze zatrzymując się w Maiori i Minori. Sam rejs łódką okazał się dużą przyjemnością. Wybrzeże Amalfi widziane z perspektywy wody robi niesamowite wrażenie i warto choć raz wybrać ten środek transportu. Samo Amalfi jest również piękne, ale trzeba powiedzieć, że jest tam niesamowicie tłoczno. Mimo końca września spotkaliśmy w mieście nieprzebrane tłumy, więc jak ktoś woli spokojniejsze klimaty, to odradzam tam się zatrzymywać, lepiej po prostu przyjechać tylko zwiedzić, a nocleg zarezerwować w spokojniejszej miejscowości na wybrzeżu. Amalfi jest również miejscowością bardzo mocno nastawioną na turystów, więc ciężko też tam poczuć typowo południowo włoski klimat. My, po kilkugodzinnym pobycie i zwiedzeniu najważniejszych punktów w mieście, z radością wracaliśmy do naszej małej, spokojnej wioski. W drodze powrotnej, dla odmiany wybraliśmy jako środek transportu autobus poruszający się po Amalfi Drive i trzeba przyznać, że sama podróż tym autobusem to również atrakcja. Oczywiście na początku był problem z rozkładem jazdy tych autobusów jak i namierzenie miejsca, skąd odjeżdżają. Otóż wszystkie autobusy w Amalfi odjeżdżają z przystanku na głównym placu miasta oprócz jednego, autobusu do Salerno, który odjeżdża z dużego parkingu znajdującego się nieopodal. Oczywiście nie ma nigdzie żadnej informacji na ten temat i jeden z autobusów nam uciekł przez, co musieliśmy czekać na następny – zgodnie z rozkładem jazdy – godzinę czasu. Na szczęście pojawił się jakiś poza rozkładem, jeden autobus i nasz czas oczekiwania skrócił się do 45 minut. Sama podróż po Amalfi Drive jest momentami zabawna, jak i z lekka przerażająca dla ludzi o słabych nerwach. Autobusy jadąc wzdłuż bardzo stromych klifów po niesamowicie krętej drodze, kierowcy dają sygnały dźwiękowe dla pojazdów jadących z naprzeciwka, te natomiast zatrzymują się przepuszczając większe pojazdy. Tak więc dla osób pierwszy raz jadących tą drogą może to być dosyć niezrozumiały sygnał i jest ryzyko znalezienia się na kursie kolizyjnym z autobusem.
Wybrzeże Amalfi od strony morza
Dzień 9
To już ostatni dzień pobytu na wybrzeżu Amalfi. Postanawiamy więc z rana zwiedzić Cetarę, tą samą miejscowość, z której dzień wcześniej wyruszaliśmy do Amalfi. Jest to dosyć mała, rybacka wioska, słynąca z Colatura di Alici, czyli sosu rybnego. Jest tam wiele małych sklepików sprzedających ten specjał. Postanowiliśmy więc w dniu dzisiejszym przygotować obiad z tego lokalnego specjału. Jest to sos, który jest bazą dla makaronów spaghetti. Można o nim poczytać w internecie. My dostaliśmy przepis od polskiego właściciela sklepu i trzeba przyznać, że pasta z tym sosem jest bardzo prostym, szybkim i smacznym daniem. Sam sos, to koszt 8 euro za 100 ml, więc nie należy do najtańszych, ale jego przygotowanie to długotrwały proces. Polecam więc spróbować w restauracji lub też przyrządzić sobie samemu. My kupiliśmy jeszcze jeden do Polski. Tak naprawdę do przyrządzenia obiadu dla dwojga wystarczy 5 łyżek, więc 100 ml wystarczy na kilka obiadów.
Cetara
Dzień 10
Dzisiaj dzień powrotu, więc o godzinie 11 wyruszamy do Salerno, tam wsiadamy w pociąg i udajemy się do Neapolu. W samym Neapolu wsiadamy od razu w Alibus i około godziny 18 wracamy samolotem do Polski. Tutaj wita nas niestety dosyć chłodna pogoda.
W taki oto sposób, kończy się nasza przygoda z południem Włoch. Starałem się w swojej relacji skupić się na kwestiach, które mogą się przydać osobom, które po raz pierwszy wybierają się w tę część Włoch. Jeżeli ktoś miałby jakieś dodatkowe pytania, to śmiało można pytać w komentarzach, chętnie odpowiem.
Na koniec, chciałbym podziękować Natalii, za blog, który był mi niezwykle pomocny oraz, jeżeli czytacie tego posta to również dziękuję za opublikowanie go na blogu. Pozdrawiam Przemek.
Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży po Italii, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym wyjazd.
Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży po Italii, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym wyjazd.
- Zaobserwuj blogowy profil na Instagramie;
- Dołącz do obserwujących fanpage'e bloga na Facebooku;
- Dołącz do blogowej grupy na Facebooku;
- Obserwuj mnie na Twitterze;
- Subskrybuj kanał na YouTube;
- Jestem również na Tik Toku;
- Moje e-booki znajdziesz w blogowym sklepie internetowym;
- Moje drukowane książki znajdziesz np. w Empiku.