
„Przechodząc zaglądałam do wnętrz, które nie miały żadnych okien tylko drzwi dostarczające powietrza i światła. Czasem nie było nawet drzwi. Wchodziło się z góry po schodkach i zasuwało otwór. W owych ciemnych dziurach o ścianach z ziemi, widziałam łóżka, nędzne graty i łachmany. Na podłodze leżały psy, barany, kozy i świnie. Każda rodzina ma do rozporządzania jedną taką jamę i sypiają tu wszyscy razem: mężczyźni, kobiety, dzieci i zwierzęta. W ten sposób żyje dwadzieścia tysięcy ludzi.”
Carlo Levi „Chrystus zatrzymał się w Eboli”
Casa Grotta, czyli skalne domostwo to miejsce, które odwiedzić powinien każdy przyjeżdżający do Matery. Nic bowiem lepiej nie jest w stanie zobrazować warunków, w jakich żyli ludzie w tym mieście jeszcze sześćdziesiąt lat temu, a w konsekwencji zrozumieć, czym są Sassi.
Sassi – dziś miejsce drogie i odnawiane pod czujnym okiem konserwatora zabytków – kiedyś były zamieszkiwane zazwyczaj przez biednych chłopów. Niewielka, wykuta w wapiennej skale grota składała się najczęściej z dwóch pomieszczeń. Główną izbę dzieliła pomiędzy siebie cała wielopokoleniowa rodzina oraz zwierzęta gospodarskie. W drugiej, mniejszej i znajdującej się w głębi trzymano narzędzia i zapasy żywności. Pierwsza izba robi niesamowite wrażenie. W Casa Grotta di vico Solitario, który mieliśmy okazję zwiedzać, po lewej stronie od wejścia wydrążona była jeszcze trzecia, mała izba, pełniąca rolę kuchni.
Na przeciw drzwi uwagę przykuwało dość wysoko osadzone łóżko. Miało to wymiar praktyczny, bowiem pod łożem rodziców, w szufladach spały małe dzieci i … kury! Ale największe wrażenie zrobiło na mnie spojrzenie w lustro nad komodą znajdującą się po prawej stronie łóżka, bowiem oprócz swojego odbicia ujrzałam w nim również patrzącego na mnie konia! Tak, tak, to nie żart. W domu Sassi mieszkało to bardzo praktyczne i cenne zwierzę, również jadło i załatwiało swoje potrzeby, a to wszystko na przeciw łóżka. Dziś na potrzeby pokazania dawnego życia mieszkańców ustawiono konia z drewna, i bardzo dobrze, w mojej ocenie żadne informowanie o zwierzęciu nie dałoby takiego efektu, jak ujrzenie na własne oczy choćby jego imitacji.
Obok kuchni, co akurat charakterystyczne jest również dla innych domostw, znajdował się otwór w podłodze prowadzący do przydomowej cysterny na deszczówkę, do której spływała woda z ulicy i dachów.
Domy w Sassi bowiem nie posiadały bieżącej wody, elektryczności, ani tym bardziej kanalizacji. Światło dzienne dochodziło jedynie przez otwarte drzwi albo – w tych lepszych domach – przez malutkie okienko znajdujące się nad wejściem. W XX w. po wprowadzeniu oświetlenia ulicznego niektóre domy podłączone zostały do sieci w postaci jednej żarówki zawieszonej w głównej izbie, jednak lampa włączana i wyłączana była równo z lampami na ulicy. Nie było toalet. Nieczystości wylewano w dół wąwozu, jeśli dom miał do niego bezpośredni dostęp. Jeśli nie, to ścieki odbierał facet ciągnący ręcznie po uliczkach wóz z beczką. Nie trudno w takich warunkach było o szerzenie się chorób. Carlo Levi słowami swojej siostry tak opisywał sytuację bytową mieszkańców Sassi:
Dzieci bez liku. W upale, w chmarach much, w kurzu jest ich pełno wszędzie, zupełnie nagich albo okrytych jakimś łachmanem. Nie widziałam nigdy takiego obrazu nędzy, a przecież jestem przyzwyczajona już, z racji mego zawodu, mieć do czynienia co dnia z dziesiątkami dzieci biednych, chorych i źle utrzymanych. O tak rozpaczliwym widowisku nie miałam jednak pojęcia. Patrzyłam na dzieci siedzące przy drzwiach w gnoju, w słońcu, z oczyma na pół przymkniętymi, o powiekach czerwonych i nabrzmiałych. Muchy wciskały się do chorych oczu, a dzieci nie czuły, że im muchy włażą do oczodołów. To była jaglica. Wiedziałam, że tu panuje, ale widok choroby w tak strasznym brudzie i w tej nędzy był przejmujący. Spotkałam też inne dzieci z twarzami pomarszczonymi jak u ludzi starych i wysuszonych z głodu, o włosach pełnych wszy i nieczystości. Większość z nich miała brzuchy wzdęte, olbrzymie, a twarze żółte i cierpiące wskutek malarii. Kobiety widząc, że zaglądam przez drzwi, zapraszały mnie do wejścia. Widziałam wiec w tych jaskiniach ciemnych i cuchnących, leżące na ziemi dzieci, przykryte jakimiś łachmanami i dzwoniące zębami w ataku febry. Inne znów wyniszczała do ostateczności czerwonka. Niektóre twarzyczki z wosku dawały do myślenia, że tu panuje coś gorszego od malarii, może gorączka tropikalna, może Kala Azar, czarna febra. Matki także wynędzniałe, trzymające przy zwiędłej piersi źle odżywione niemowlęta, witały mnie uprzejmie, lecz ponuro. W tym prażącym słońcu miałam chwilami wrażenie, że znalazłam się w środku miasta dotkniętego zarazą.
Dodam jeszcze, że w połowie XX w. śmiertelność wśród małych dzieci w Sassi sięgała 50%. O rozwiązaniu problemu skandalicznych warunków życia mieszkańców przez rząd włoski pisałam już w poście Matera – miasto w kamieniu wykute. Dzień 2, część III. Kto nie czytał – zapraszam.
Informacje dodatkowe:
- bilet wstępu do Casa Grotta we wrześniu 2013 r. kosztował 2 euro / osobę
- strona internetowa Casa Grotta di vico Solitario
Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży po Bazylikacie, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym podróż.
- Zaobserwuj blogowy profil na Instagramie;
- Dołącz do obserwujących fanpage'e bloga na Facebooku;
- Dołącz do blogowej grupy na Facebooku;
- Obserwuj mnie na Twitterze;
- Subskrybuj kanał na YouTube;
- Jestem również na Tik Toku;
- Moje e-booki znajdziesz w blogowym sklepie internetowym;
- Moje drukowane książki znajdziesz np. w Empiku.