
Tym wpisem rozpoczynam relację z 8-dniowej podroży do Bazylikaty i Apulii. Dziś opowiem Wam zabawną historię o tym, jak jadąc z Rzymu na południe zjechaliśmy specjalnie do Neapolu na kolację w jednej ze słynnych pizzerii, przeszliśmy prawdziwy chrzest bojowy na neapolitańskich ulicach za kółkiem wypożyczonego samochodu, a w końcu opuściliśmy miasto głodni i przerażeni. Jak to możliwe? Zapraszam!
Pięknego i upalnego popołudnia 31 sierpnia 2013 r. rozpoczęliśmy naszą tygodniową podróż do północnej Bazylikaty i środkowej Apulii. Początkowo miała to być wyprawa dwutygodniowa naszym samochodem, jednak ze względu na awarię elektroniki i kłopoty z naprawą (nikt nie potrafił znaleźć usterki) nie chcąc ryzykować byliśmy zmuszeni zmienić plany na niecałe dwa miesiące przed wyjazdem. Kupiliśmy bilety na Ryanaira z Poznania do Rzymu, a na miejscu ok. godz. 16:00 odebraliśmy samochód zarezerwowany wcześniej w wypożyczalni Maggiore na lotnisku Roma Ciampino (o naszym locie do Rzymu możesz przeczytać szczegółowo w poście Mój pierwszy raz … Ryanairem). Plan na ten dzień przewidywał przyjazd do miejsca noclegu na terenie Bazylikaty, a po drodze szybką kolację w słynnej pizzerii Starita a Materdei w Neapolu, w której po raz pierwszy byliśmy ponad rok wcześniej.
Już sam przejazd do Neapolu zapowiadał, że nie wszystko tego dnia pójdzie zgodnie z planem. Jak zwykle zarezerwowaliśmy w wypożyczalni Fiata Pandę, ale jak przyszło co do czego otrzymaliśmy do wyboru Fiata 500 i Lancię Ypsilon. Z uwagi na większą pojemność bagażnika zdecydowaliśmy się na drugie autko. Wygodny, prawie nowy (8000 km przebiegu) i w zupełności wystarczający jak dla nas samochodzik miał jedną wadę – słabą moc. Silnik benzynowy 1,2 l o mocy 69 KM pozwalał na rozpędzenie się na autostradzie max. do 120 km/h, jednak gdy zaczynała się górka zwalniał do 90 km/h. Osoby, które czytały relację z wycieczki wokół Sycylii wiedzą, że podczas jazdy samochodem towarzyszy nam Kaśka – nawigacja samochodowa, do której Artur nadal ma zaufanie pomimo, że wiele razy wyprowadziła nas na manowce, a której ja nie lubię i już kilka razy o mało nie wywaliłam jej przez okno, bo im bardziej na południe Włoch, tym mniej jest przydatna poza głównymi drogami. Trasa dojazdu do Starity obmyślona przeze mnie w domu zakładała dojazd autostradą A56 aż do zjazdu na Capodimonte. Stamtąd cały czas prosto szeroką i wygodną drogą dotarlibyśmy do dzielnicy Materdei.
Kaśka jednak wybrała inną trasę. Zamiast na A56 kazała jechać do końca A1 i zjechać do centrum Neapolu od strony wschodniej. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, jak konieczność przebijania się przez pół miasta. Może obyłoby się bez większych problemów, ale jadąc zgodnie z radami Kaśki natknęliśmy się na zamknięte z powodu jakiejś manifestacji skrzyżowanie i musieliśmy pojechać zupełnie inaczej, na wyczucie, aż nawigacja wyznaczyła nową trasę. A nowa trasa kierowała nas przez ścisłe centrum miasta. Gdy mijaliśmy Piazza Garibaldi wiedziałam jeszcze, gdzie jesteśmy, jednak później straciłam całkowicie rozeznanie. W pewnym momencie Kaśka kazała skręcić w lewo, ale Artur zobaczywszy bardzo wąską uliczkę spanikował i pojechał dalej. Od tamtej chwili było już tylko gorzej. Wjechaliśmy na jakieś wzgórze (prawdopodobnie Vomero), a później zjeżdżaliśmy w dół wąskimi uliczkami w klimacie Quartieri Spagnoli, by w ostateczności wjechać w jedną z nich pod prąd – oczywiście za radą Kachy. Był to niesamowity stres, jednak dziś z perspektywy sądzę, że przede wszystkim cenne doświadczenie. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć dwie kobiety na skuterze wiozące dwójkę dzieci, w tym niemowlę trzymane na rękach (!!! – zaraz na początku filmu), a także charakterystyczne głównie dla Neapolu, choć spotykane w innych południowych regionach Włoch zjawisko zakupów bez wychodzenia z domu (czytaj w poście Bill Clinton wie, co dobre. Dzień 3, część I) Większość tej trasy udało się sfilmować, jednak ostatni, najciekawszy z perspektywy odcinek, gdy po wydostaniu się z plątaniny dzikich uliczek wjechaliśmy w końcu na upragnioną via Materdei nie został uwieczniony. Po prostu w pewnym momencie przestało nam być wesoło, stres zrobił swoje, Artur przerażony odpowiedzialnością, jaka na nim spoczywała jako kierowcy i moje coraz gorsze samopoczucie (ból gardła przywieziony z domu oraz świadomość, że cenny czas ucieka) wpłynęły na to, że schowałam kamerę i zamknęłam okno.
Finał tego wieczoru był następujący. Podjeżdżamy w końcu pod pizzerię Starita a Materdei (czytaj w poście Starita a Materdei – historia w pizzy zaklęta), a tam na ulicy przed wejściem kotłuje się kolejka kilkudziesięciu osób! O mamma mia! Jak ja mogłam na to nie wpaść, że w sobotni wieczór, w dodatku w ostatni dzień urlopowego miesiąca, jakim jest sierpień nie wejdziemy tak po prostu do jednej z najbardziej znanych neapolitańskich pizzerii i nie zjemy na szybko słynnej pizzy fritta. Do dziś nie wiem, jak przy swoim doświadczeniu mogłam strzelić taką gafę. Na szczęście wyjazd z via Materdei na autostradę okazał się o wiele łatwiejszy. Zmęczeni, zestresowani i głodni skierowaliśmy się w stronę Bazylikaty konsumując na pocieszenie sfogliatelle na Mopie kawałek za Salerno, aby na krótko przed północą dotrzeć do celu. Atrakcje kolejnego dnia miały przebić nepolitańską przygodę 🙂
Jadąc drogą E847 na wysokości Potenzy – stolicy regionu Bazylikata mieliśmy przyjemność obserwowania pokazu sztucznych ogni, jaki uświetnił imprezę w miasteczku Pignola. Jeśli dobrze zrozumiałam, miejscowi świętowali sukces lokalnej drużyny piłkarskiej.
Na koniec dodam, że zdjęcie, które widzieliście na początku wpisu pochodzi z wrześniowej wyprawy, jednak zrobione zostało tydzień później, gdy w drodze powrotnej podjęliśmy kolejną próbę dotarcia do Starity. Nie mogłam zamieścić zdjęcia z pierwszego dnia, bo po prostu w ferworze walki o przetrwanie żadnego nie zrobiłam 🙂 Natomiast w kolejnym poście pięknych zdjęć z pewnością nie zabraknie, będziemy już w Bazylikacie, serdecznie zapraszam, bo będzie się działo!
Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży do Neapolu, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym podróż.
- Zaobserwuj blogowy profil na Instagramie;
- Dołącz do obserwujących fanpage'e bloga na Facebooku;
- Dołącz do blogowej grupy na Facebooku;
- Obserwuj mnie na Twitterze;
- Subskrybuj kanał na YouTube;
- Jestem również na Tik Toku;
- Moje e-booki znajdziesz w blogowym sklepie internetowym;
- Moje drukowane książki znajdziesz np. w Empiku.
Szczerze mówiąc, ja takie kolejki do pizzeri odkryłam dopiero w Neapolu, później zobaczyłam je jeszcze tylko w Trapani, nie wpadłabym na to i tak samo mogłabym zaryzykować tak gafę :}
Hej!
Miło, że zajrzeliście 🙂 Najśmieszniejsze jest to, że ja doskonale wiedziałam, że w Neapolu pod słynnymi pizzeriami są kolejki! Po prostu pierwszy raz byliśmy w Staricie w dzień powszedni w porze obiadowej i knajpa była prawie pusta. Myślę, że to mnie zmyliło, wyobrażałam sobie tamtą Staritę i nie przyszło mi do głowy, że rzeczywistość okaże się zupełnie inna 😉
Pozdrawiam
Zdarza się najlepszym 😉 Ciekawa jestem dalszych przygód!
Nie mogę się oderwać od czytania Twojego bloga 🙂 Ty masz „Kaśkę” ja mam „Krzyśka” który lubi się zgubić w wąskich włoskich uliczkach. Mnie również zdarzyło się nagrywać wjazd do Neapolu.
Hej!
Dzięki 🙂 Mam nadzieję, że dalej będziesz śledzić nasze przygody, postaram się pisać częściej. Nasza Kaśka to temat na osobnego posta, potrafi mnie wyprowadzić z równowagi, kilka razy nawet się o nią pokłóciliśmy, bo Artur jej wierzy i nawet, jeśli ja czuję, że źle jedziemy on i tak woli podążać za głosem Kachy. Jej ulubiony tekst to „zawróć w lewo”, nawet w jednokierunkowej uliczce 🙂 Gdy rok temu jechaliśmy do Toskanii i po minięciu Berlina na południe jedzie się ok. 500 km prosto zapomnieliśmy o Kaśce – w sensie, że była cicho. Było już późno, oboje zmęczeni, muzyka wyłączona, a tu nagle Kacha wydziera się: „za 500 m trzymaj się lewego pasa” i kolejna kawa już nie była potrzebna 😉
Pozdrawiam