Lot Anioła w Castelmezzano i Pietrapertosa, Bazylikata

lot anioła castelmezzano pietrapertosa

Były sobie dwa miasteczka: Castelmezzano i Piterapertosa, oddalone od siebie nieco ponad kilometr i przedzielone głębokim wąwozem Dolomitów Lukańskich. Pomysłowi i przedsiębiorczy mieszkańcy pewnego dnia rozwiesili stalową linę nad przepaścią i dzięki niej stworzyli możliwość przelatywania pomiędzy mieścinami. Dziś każdy może pofrunąć i doświadczyć niesamowitej mieszaniny strachu, podekscytowania i zachwytu nad pięknem krajobrazu. Zapraszam Was do Bazylikaty na jedno z najwspanialszych doświadczeń w historii naszych włoskich podróży – Volo dell’Angelo, czyli półtora kilometra liny rozpiętej 400 metrów nad przepaścią i pokonywanej z prędkością 120 km /h. Po raz pierwszy w polskiej blogosferze taka relacja! Lot Anioła Castelmezzano Pietrapertosa wraz z filmem z kamery umieszczonej na kasku!

Gdzie spać w okolicach Castelmezzano?

Piękny, ale zimny poranek 1 września 2013 r. obudził nas w gospodarstwie agroturystycznym Grotta dell’Eremita w Dolomitach Lukańskich w Prowincji Potenza, do którego dotarliśmy poprzedniego dnia tuż przed północą, po wieczornej przygodzie w Neapolu. Niewielki, czysty pokój oraz skromne, ale smaczne śniadanie składające się z kawy i cieplutkich rogalików prosto z pieca nie było może niczym nadzwyczajnym, jednak na nasze potrzeby w zupełności wystarczającym. Płacenie więcej, niż 60 euro za dobę za pokój dwuosobowy ze śniadaniem w miejscu, w którym zamierzaliśmy spędzić raptem osiem godzin byłoby nierozsądne. Samo agriturismo to kameralny hotelik położony w odludnym miejscu, obsługiwany przez bardzo sympatycznego Mirco. Wieczorem można posilić się w hotelowej restauracji – pizzerii, z której my niestety nie skorzystaliśmy, bo raz, że było zbyt późno, a dwa – nie mogąc zjeść upragnionej pizzy w Neapolu pocieszyliśmy się sfogliatelle na stacji benzynowej koło Salerno. Jak już wspominałam Wam wcześniej w tą podróż zabrałam ze sobą z Polski ból gardła, który z czasem nasilał się. Po przyjeździe do agriturismo marzyłam o filiżance gorącej herbaty, jednak w pokoju nie było czajnika. Mirco przyniósł nam z restauracji filiżanki i czajnik wrzątku (paczkę zielonej herbaty zawsze zabieramy z domu). Jedyny minus tego miejsca to jak dla mnie za słabe wyciszenie pokoi, a raczej całkowity jego brak. Niestety spałam fatalnie ze względu na hałasy dobiegające z zewnątrz, a także męczący mnie kaszel. Rano wstałam z podkrążonymi oczyma i opuchniętą twarzą.

Dodam jeszcze, że agriturismo Grotta dell’Eremita położone jest w górach – choć w ciągu dnia była piękna pogoda i wysoka temperatura, to poranek był zimny, bez długich spodni i swetra byłoby nieciekawie.

Castelmezzano

Dojazd do Castelmezzano (zdjęcie na początku wpisu), niezwykłego miasteczka przepięknie położonego pośród stromych skał zajął nam 10 minut. Po zaparkowaniu samochodu bezpłatnie na drodze przed barierką blokującą wjazd do centrum udaliśmy się do kasy biletowej. Lot Anioła rezerwuje się z wyprzedzeniem podając dzień, godzinę i preferencję – lot pojedynczy lub podwójny (o tym później) na stronie internetowej (link i ceny na końcu posta), jednak po przyjeździe należy zapłacić i odebrać potwierdzenie w biurze znajdującym się przy głównej uliczce zabytkowego centrum, mniej więcej w połowie jej długości. Spacer po miasteczku to niezapomniane chwile, zresztą sami za chwilę zobaczycie.

druga papierowa książka

lot anioła castelmezzano pietrapertosa

Lot Anioła – co to takiego?

O co dokładnie chodzi w Locie Anioła? Zapewne części z Was Lot Anioła kojarzy się ze znanym elementem weneckiego karnawału noszącym tą samą nazwę, jednak atrakcja dla oka z „miasta na wodzie” to nic w porównaniu z adrenaliną, jaką oferują Dolomity Lukańskie. Pomiędzy Castelmezzano i Pietrapertosa odległość w linii prostej to nieco ponad kilometr, jednak aby przejechać drogą pomiędzy miasteczkami należy pokonać ponad 10 km! Spowodowane jest to koniecznością zjechania do głębokiego wąwozu, a następnie podjechania pod górę. Tą niesamowitą lokalizację wykorzystano na stworzenie atrakcji dla turystyki niekonwencjonalnej, bowiem większość osób odwiedzających to miejsce ogranicza się jedynie do popatrzenia na śmiałków pędzących nad przepaścią o głębokości dochodzącej do 400 m. Pomiędzy miasteczkami rozwieszono dwie stalowe liny. Pierwsza to lina o nazwie Peschiera o długości 1.550 m, po której startuje się z Castelmezzano z wysokości 1.019 m n.p.m., a przylatuje do Pietrapertosa na wysokość 888 m n.p.m., czyli pokonuje się różnicę wysokości równą 131 m. Maksymalna prędkość osiągana na tej linie to 120 km/h i zależy ona od masy ciała. Warunkiem dopuszczenia do lotu jest waga nie mniejsza, niż 35 kg, ale nieprzekraczająca 120 kg, ponadto należy mieć ukończone 16 lat w przypadku lotu samodzielnego, lub 12 lat w przypadku lotu w parze z osobą dorosłą. Lot podwójny to dwie osoby zapięte w osobne uprzęże, ale przypięte do jednego wózka. Łączna waga maksymalna w przypadku lotu podwójnego to 150 kg. Druga lina to San Martino o długości 1.378 m, startuje się na niej z Pietrapertosa z wysokości 1.020, a kończy lot w Castelmezzano na wysokości 859 m n.p.m. pokonując różnicę wysokości 161 m. Według ulotki otrzymanej wraz z biletem, z której pochodzą te liczby, maksymalna prędkość wynosi również 120 km/h, jednak na stronie internetowej Volo dell’Angelo widnieje informacja, że jest to tylko 110 km/h. Ach, Włosi! Już mnie takie rzeczy nie dziwią 🙂

lot anioła castelmezzano pietrapertosa

Lot Anioła Castelmezzano – Pietrapertosa

Wybór trasy pierwszego lotu wynikał z tego, że do Castelmezzano mieliśmy po prostu bliżej. Czy była to dobra decyzja? Sami ocenicie 🙂 Po odebraniu naszych biletów udaliśmy się z powrotem do miejsca, gdzie zaparkowaliśmy samochód. Stamtąd co ok. pół godziny odjeżdżał bus dowożący delikwentów ponad miasteczko, loty bowiem nie startują z centro storico, ale ze skał widocznych powyżej zabudowań. Busik dojechał do miejsca, w którym kończyła się droga i wysadził nas przy uroczym kościółku. Stamtąd rozpoczęła się żmudna wspinaczka na wysoką skałę. Nie wiem dokładnie, jaką wysokość jeszcze musieliśmy pokonać, ale było to ok. 100 m przewyższenia. Piękne widoki wynagradzały trudy wspinaczki, ale wówczas powoli zaczęłam się bać tego, co za chwilę miało nastąpić. Strachu napędził mi ten oto widok.

lot anioła castelmezzano pietrapertosa

Na czubku skały znajduje się strat, Pietrapertosa to te kilka dachów widocznych nieco po prawej stronie koło szpiczastej skały. Dopiero z tej perspektywy człowiek uświadamiał sobie, na co się porywa. W końcu nadeszła ta chwila, kiedy stanęłam na szczycie tuż obok pomostu, z którego swój lot rozpoczynają – jak wtedy pomyślałam – tylko szaleńcy uzależnieni od adrenaliny albo stuknięci blogerzy gotowi narobić w portki ze strachy, żeby tylko napisać ciekawy artykuł dla swoich czytelników. Powiodłam wzrokiem wzdłuż liny, popatrzyłam, jak wypuszczają jakiegoś faceta i jak zasuwa on w dół. Wtedy oznajmiłam wszem i wobec, że nie mam mowy, nie lecę. Artur oczywiście nie podzielał moich obaw, wszak lubi on takie atrakcje. Ja kiedyś też lubiłam, im wyżej i im szybciej, tym większa frajda, jako sześcioletnie dziecko zjechałam głową w dół z wysokiej na kilka pięter krętej zjeżdżalni w znajdującym się przy plaży aquaparku i miałam z tego niesamowitą frajdę. Ale tamte lata minęły, zarobiłam się tchórzliwą babą tuż przed trzydziestką i mimo wielkich chęci przeżycia wspaniałej przygody niestety chciałam uciekać z tej diabelskiej skały jak najszybciej. Oczywiście Artur wsiadł na mnie i mówi:

– I co? Pochwalisz się czytelnikom, że narobiłaś w gacie i uciekłaś?

– Kurcze, będzie wstyd – pomyślałam. – Ok., ale (mimo wykupionych solowych lotów) mają nas puścić razem, inaczej wracam z buta.

Artur poszedł zagadać, wraca i mówi:

– Nie ma takiej możliwości, przywieźli dla nas dwie pojedyncze uprzęże, musisz polecieć sama.

Chwila prawdy

Zaczęli mnie wywoływać, a obok już kilka osób czekało na swoją kolej. Raz kozie śmierć – pomyślałam – jakoś dam radę. Weszłam na pomost, obsługa zaczęła mnie zapinać, a chore gardło – zapewne zagłuszone tchórzem – jakimś cudem przestało boleć. Apogeum nastąpiło, gdy przewrócili mnie do pozycji poziomej i unosząc wzrok zobaczyłam dokładnie ścieżkę lotu. Stres w tamtym momencie był większy, niż przed egzaminem na prawo jazdy, czy obroną dyplomu na poznańskiej Polibudzie. Ale to jeszcze nie był koniec. Blada z przerażenia usłyszałam pytanie o swoją wagę. No cóż, chudą tyczką to ja nigdy nie byłam, ale żeby mieścić się w rozmiar 40 (nie, nie włoski, raczej angielski) musiałam zawsze pilnować, co jem i dużo się ruszać, tak mnie zrobili i nic na to nie poradzę. Jednak od kiedy założyłam bloga i zaczęłam spędzać każdą wolną chwilę nie na rowerze, czy nordic walkingu, a przed komputerem, tyłek urósł mi i nim się spostrzegłam, do Castelmezzano przybyłam z trudem wbita w dżinsy o rozmiarze 42. No więc uprzejmy Pan pyta o wagę, a ja odpowiadam piskliwym głosikiem z nadzieją, że nikt inny nie usłyszy. Pan niestety też nie usłyszał, więc pyta znów: ile??? Znów odpowiadam, troszkę głośniej, ale nie za głośno. Ufff, usłyszał, chociaż coś. Na to on unosi do ust krótkofalówkę i wydziera się do obsługi mającej mnie przechwycić w Pietrapertosa: kobieta, ** kilogramów! Kątem oka spoglądam na wychudzone i płaskie jak deska Włoszki niedowierzające własnym uszom oraz na ich facetów z zaciekawieniem przyglądających się mojemu dużemu tyłkowi niczym nieprzypominającego tych włoskich, chudych zadków biegających w szpilkach po rzymskim bruku i czerwona na polikach jak burak myślę sobie: mamma mia! Puszczajcie mnie czym prędzej!

Lot Anioła – pierwsze sekundy grozy

Zabezpieczenie zostaje zwolnione i sztywna ze strachu zaczynam szybko nabierać prędkości. Początek jest dramatyczny. Najgorsze jest uczucie, że nie mam pojęcia, ile jeszcze będę przyspieszać, a na dodatek ziemia oddalająca się do tej pory równomiernie nagle ustępuje miejsca głębokiej przepaści. Widoki zapierają dech w piersi, jednak poziom adrenaliny nie pozwala mi na pełne rozkoszowanie się pięknem okolicy. Po mniej więcej połowie lotu odkrywam, że gorzej nie będzie i o dziwo zaczynam się rozluźniać oraz cieszyć, że jednak nie zrobiłam z siebie błazna i jako jedyna nie zasuwam teraz w dół na piechotę. Ale radość nie trwa długo, już dostrzegam boks przeznaczony do wyhamowania anioła i przypominam sobie, jak wygląda lądowanie. Delikwent z dużą prędkością wpada do boksu, lina zostaje zablokowana i aniołek robi szybkie hop do przodu, po czym zostaje odrzucony do tyłu. Jak się jednak okazało lądowanie tylko tak strasznie wygląda, w rzeczywistości nie ma się czego bać (piszę to ja, tchórz, zaufajcie mi). Super, udało się, jestem cała, będzie o czym pisać na blogu, szybko zmykam do budki oddać uprząż, bo przecież Artur zaraz leci z kamerą na kasku, chcę to zobaczyć. Faktycznie, nie trwało długo i przylatuje mój małżonek, odpinają go, razem idziemy do centrum dowodzenia, a tam sympatyczny pan pyta: super, a chcecie kupić zdjęcia? Zdjęcia? Facet klika w kompa i pokazuje nam fotki pstrykane przy podchodzeniu do lądowania. Artur zadowolony z uśmiechem na twarzy, a ja… Hmm,  z taką miną mogłabym z powodzeniem aplikować do Cammorry na mordobijcę. Co za obciach, ale już wiem, lecąc z powrotem zrobię hollywoodzki uśmiech i będzie piękna pamiątka. Dopiero później okaże się, że fotki robione są tylko na jednym kierunku 🙂

lot anioła castelmezzano pietrapertosa

Zapraszam Was do obejrzenia niespełna 10-minutowego filmu naszego autorstwa. Razem z filmami postanowiliśmy tym razem zamieścić zdjęcia tak, aby jak najlepiej pokazać Wam tą przygodę. Najpierw zobaczycie fotki agriturismo, następnie panoramę Castelmezzano i wąwozu na filmie, zdjęcia Castelmezzano ze spaceru do kasy biletowej, podejście na skałę, odlot nieznanej parki z Castelmezzano i zapis z kamery na kasku Artura, która troszkę niestety się przekrzywiła, jednak obraz dużo na tym nie stracił. Następnie zobaczycie zdjęcia z Pietrapertosa, zapis z kamery na kasku lotu Artura z Piertapertosa do Castelmezzano, a także przylot Artura do Castelmezzano sfilmowany przeze mnie z ziemi. Jestem ciekawa, czy taka kombinacja przypadnie Wam do gustu bardziej, niż osobno film, osobno zdjęcia w galerii.

Lot Anioła Pietrapertosa – Castelmezzano

Na koniec dodam jeszcze, że lot z Pietrapertosa jest według nas obojga zdecydowanie bardziej lajtowy. Po pierwsze w naszym odczuciu prędkość jest mniejsza, a po drugie ziemia nie ucieka tak nagle. Dlatego każdemu, kto chciałby polecieć, ale się boi, polecam najpierw start z Pietrapertosa. Przekonacie się, że to wcale nie takie straszne, przeżyjecie pierwsze lądowanie i dzięki temu lecąc w drugą stronę będziecie mogli bardziej na luzie delektować się widokami, a także wystawicie piękny uśmiech do fotki 🙂

Informacje dodatkowe o Locie Anioła:

  • lot pojedynczy w dwie strony kosztował we wrześniu 2013 r. 40 euro / osobę;
  • lot podwójny (dwie osoby spięte razem) w dwie strony kosztował 72 euro, przy czym łączna masa osób lecących nie może przekroczyć 150 kg;
  • koszt jednego zdjęcia kupionego od obsługi to 3 euro, wykonywane są dwa zdjęcia, jedno z oddali, drugie z bliska ;
  • uwaga! Loty odbywają się tylko w okresie letnim, przy czym tylko w sierpniu codziennie, w innych miesiącach są to wybrane dni. Każdorazowo należy sprawdzić w kalendarzu na stronie internetowej;
  • strona internetowa Volo dell’Angelo.

Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży do Bazylikaty, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym podróż.

Teraz Twoja kolej! Dołącz do społeczności Italia by Natalia: Będzie mi również bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz pod postem. Możesz też zapisać się na newsletter w oknie poniżej.  

20 komentarzy do “Lot Anioła w Castelmezzano i Pietrapertosa, Bazylikata”

  1. Przez pomyłkę zamieściłem post podając nie swój adres e-mail (zamieniłem kolejność imienia z nazwiskiem), za co bardzo przepraszam prawowitego właściciela adresu.

    1. Witaj Michale!
      Uśmiałam się 🙂 Adres e-mail, który wpisujesz komentując jest widoczny tylko dla nas – administratorów, ewentualnie powiadomienie o dodaniu komentarza otrzyma na swoją skrzynkę mailową Pan Michał, którego omyłkowo adres podałeś.
      Co do Lotu Anioła – dziękuję, choć ja siebie za odważną wcale nie uważam, mało brakowało, a uciekłabym z tej skały, gdzie pieprz rośnie 🙂 Jednak po przełamaniu strachu następuje cudowny moment rozluźnienia i zadowolenia z siebie, dlatego też będę każdego namawiać na to niesamowite doświadczenie.
      Pozdrawiam serdecznie

  2. Chciałabym mieć tyle odwagi i ja pewnie bym uciekła. Bardzo fajna atrakcja i miejsce bardzo malownicze 🙂 pozdrowienia

    1. Eee, to nie żadna odwaga, byłam tak przerażona, że gdyby nie Artur i chęć napisana dobrego tekstu na blogu na pewno bym uciekła. Z resztą moją odwagę dokładnie obrazuje zdjęcie. kiedy moja siostra je zobaczyła nie mogła przestać się śmiać, twierdzi, że gdyby nie wiedziała, że to ja, nie poznałaby mnie, tak bardzo nie jestem na nim do siebie podobna. To wszystko zrobił strach, no i bolące gardło + nieprzespana noc też się dołożyły 🙂
      Pozdrawiam

  3. Świetny tekst, dynamiczny, ma się wrażenie współuczestnictwa. Podziwiam, bo ja chyba nie nadaję się na anioła. Chociaż, jak patrzę na mapę i serpentyny przyprawiające o mdłości, to może jednak taki orzeźwiający sposób transportu jest lepszy…
    Włochy widziane Pani oczami są niezwykle ciekawe. Aż chciałoby się wiele z tych miejsc zobaczyć.
    Serdecznie Panią pozdrawiam. Ukłony dla męża.

    1. Pani Małgosiu!
      Bardzo dziękuję za komentarz, za piękne słowa i za wsparcie 🙂
      Pozdrawiam serdecznie

  4. Czytałam kiedyś w jakimś angielskim magazynie podróżniczym ranking 30 rzeczy, które trzeba koniecznie zrobić przed 30 urodzinami – Bazylikata była wtedy mało znana, a i tak „Lot Anioła” trafił na listę!! 🙂 No cóż, ja wiekowo już „przepadłam” i chyba raczej nigdy się na to nie zdecyduję… 😉 Podziwiam Waszą odwagę!! 🙂

  5. wisetny rewelacyjny tekst podróżniczy
    ja rzadko mOwię komplementy
    artykuł super,strasznie zazdroszczę takiego pióra,nie mam żadnego bloga ale też lubię sobie popisać..
    .
    Ale ja wiem czemu tekst jest taki-bo pisany z pasją ! Wielka pasją podróżniczą i dzięki wspaniłym wcześniejszym doświadczeniom w innych miejscach Italii.
    5ratuluję wielkiej pasji i odwagi do podjęcia ryzyka !!!Czytając tekt naprawde na chwilę przeniosłam się nad tę przełęcz ,zrobiło mi się nawet niedobrze i…chciałabym ale boję się…ja mam lęk wysokości więc raczej nie dla mnie…choć czuję że mojemu mężowi by się baaaaardzo spodobało ;-)))) może kiedyś się uda zwiedzić 8azyylikate nie tylko dla adrenaliny…swoją drogą…fajnie by by’o spotkać się kiedyś na włoskim szlaku,bo my od kilku lat też ten rejon sobie ukochaliśmy,2 razy w roku conajmniej;-) serdecznie pozdrawiam i życzę sukcesów blogowych i pięęęęknych cudownych przygód w kraju makaronu 😉

    1. Piękne dzięki za ten komentarz! Takie słowa wiele dla mnie znaczą 🙂 Może faktycznie uda nam się kiedyś spotkać, jak nie na włoskim szlaku, to może w Polsce?
      Również serdecznie pozdrawiam

  6. Dobry wieczór…
    Czasami tak się w życiu plecie, że decyzje trzeba podejmować szybko, na ryzyk-fizyk. Skutkiem takich decyzji Pani pofrunęła jak anioł pod niebiem Basilicaty, a nasz 4-osobowy rodzinny team postanowił dziś, że jedziemy na wakacje do Włoch. Nie byłoby w tym żadnego wyzwania, gdyby nie chodziło o najbliższą sobotę i – w zamyśle – objazdową imprezę 12 letnim cudem koreańskiej motoryzacji 🙂 Mam dwa dni na opracowanie planu podróży, na szczęście znalazłem dzisiaj Pani fantastyczny blog i od czterech godzin przewracam go do góry nogami, spisując i notując Pani wskazówki, dodając kolejne znaczniki w google maps. I kiedy, wobec ogromu spisanych przez Panią tutaj atrakcji, zaczęła docierać do mnie beznadziejność moich wysiłków i zacząłem tracić nadzieję w sens tych naszych wakacji – trafiłem na powyższy wpis. No po prostu spadłem z krzesła :)) Moja żona przybiegła do mnie na strych (tutaj mój internet żegluje wśród przyjaźniejszych wiatrów…) bo tak się darłem ze smiechu, że myśłała że zwariowałem z nadmiaru informacji 😉
    Pani Natalio, teraz wiem, że dam radę 🙂 Albo raczej – damy radę 🙂 Wszyscy razem, wspólnie. Przeczytałem obok Pani włoskich impresji także ten osobisty wpis sprzed kilku dni. Życzę siły i wytrwałości. Jest Pani wyjątkową osobą o ogromnej wrażliwości, pracowitości, ambicji. Jeżeli ten blog powstał, jak Pani pisze, w 2013 roku, to ja pierwszy raz widzę w internecie taki ogrom profesjonalnej roboty wykonany w tak krótkim czasie, do tego poza zawodowym życiem, a przecież mamy jeszcze rodziny, przyjaciół, inne obowiązki. Mam w swoim życiorysie ślad o którym Pani pisze. To nie są proste sprawy. Ale ktoś, kto stworzył coś takiego jak ten blog, może wszystko! Jest Pani teraz trochę jak maratończyk na kryzysowym 25 kilometrze, po prostu trzeba na chwilę trochę zwolnić, złapać oddech. Ale nie rezygnować. Może czas będzie trochę dłuższy niż 2 godziny, ale przecież udział się liczy :))
    Odezwę się na pewno po powrocie, żeby podzielić się wrażeniami z zupełnie pierwszej w dość już długim życiu wizyty w ojczyźnie Leonarda, pizzy i czerwonych ferrari, teraz chciałem tylko podziękować Pani z całego serca za ogromną pomoc jaką tu dzisiaj znalazłem.
    Pozdrawiam serdecznie.

    1. Hej!
      Gdy dodałeś ten komentarz miałam roczną przerwę w prowadzeniu bloga i wówczas nie odpowiedziałam, również na e-mail od Ciebie. Ale pamiętam. Ten komentarz wówczas bardzo mnie ucieszył i dodał siły, dziękuję. Mam nadzieję, że Wasza wyprawa do Bazylikaty była udana 🙂
      Pozdrawiam!

  7. Jest Pani cudowną inspiracją.Jeżeli ta cholerna pandemia pozwoli,to w czerwcu pojadę z żoną na Sycylię ,ale również do Matery i zaliczę Lot Anioła.We wrześniu ub.roku się nie udało,ale nie wiedziałem jeszcze wtedy o Locie.NIe ma tego złego…SErdecznie pozdrawiam.

    1. Panie Stanisławie, to jeden z najpiękniejszych komentarzy, jakie otrzymałam w ostatnich tygodniach. Pięknie dziękuję, pozdrowienia dla Pana i żony. I nich już się kończy ta pandemia, żebyśmy mogli swobodnie wrócić do Italii <3

  8. Trzydziestkę przekroczyłam już prawie 2,5 raza, ale zamierzam w czerwcu polecieć jak anioł. Poczytałam Pani ciekawy (nie pierwszy) wpis i nabrałam jeszcze większej ochoty. Opis jest szczegółowy więc już wiem co mnie czeka. I ważne żeby kończyć lot z uśmiechem. Tylko zastanawiam się czy okulary mi nie zlecą w przepaść, ale chyba kask je powstrzyma. Chciałabym tylko wiedzieć czy można mieć na sobie plecak, bo przecież muszę mieć portfel, kluczyki od samochodu i inne niezbędne drobiazgi. Czyli podsumowując – samochód zostawić najlepiej na parcheggio principale przy Piazza Giovanni Paterno, tuż przed wejściem do ZTL, potem przez miasteczko do biglietterii i spowrotem na parking. Czy to stamtąd odjeżdża busik? A czy w drodze powrotnej też podwożą? Jeszcze nie sprawdziłam czy tego dnia gdy będę w Castelmezzano są loty, ale zaraz poszukam. I jeszcze jedno. Widziałam na filmie, że ręce są ułożone wzdłuż tułowia, czyli nie uda się zrobić zdjęć. Gdyby się udało to zapewne miałabym ciekawe ujęcia do mojego bloga.
    Pozdrawiam znad planów kolejnej podróży.

  9. Dzień dobry,
    Zwracam się z zapytaniem jak wygląda sytuacja po pierwszym przejeździe, czy trzeba od razu ustawiać się w stronę powrotu czy można iść zwiedzić miasteczko i w drogę powrotną udać się później? 🙂
    Lot wyglądał fantastycznie!
    Bardzo dziękuję za odpowiedź i pozdrawiam 🙂

    1. Dzień dobry,
      Leciałam równo 10 lat temu, więc coś mogło się zmienić. Wtedy można było pozwiedzać i przyjść na lot powrotny w dowolnym momencie.
      Pozdrawiam wzajemnie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany. Pola obowiązkowe są oznaczone *

Close