„Gdyby Republika Włoska była zwykłym, uporządkowanym i od wieków stabilnym politycznie krajem, ta książka nigdy by nie powstała […]”. Maila od Macieja A. Brzozowskiego z zapytaniem, czy chciałabym otrzymać jego najnowszą książkę dostałam jeszcze w pierwszej połowie kwietnia. Od tamtej pory miałam okazję przeczytać kilka recenzji na zaprzyjaźnionych blogach, a także wywiady z autorem i komentarze czytelników – nie zawsze przychylne. Gdy nieco ponad dwa tygodnie temu do moich drzwi zapukał kurier i dostarczył przesyłkę – „Włosi. Życie to teatr” w drewnianej skrzynce pełnej pomarańczy, przystąpiłam do czytania z dużym zaciekawieniem. Dziś postaram się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego książka ta obok licznych pochwał wzbudza również mieszane uczucia. Zapraszam!
Odsłona I – zachwyt i pachnące pomarańcza
Gdy po otwarciu paczki od Wydawnictwa Muza mój salon wypełnił piękny zapach pomarańczy miałam akurat wolne popołudnie. Nie zastanawiając się długo wstawiłam Mokę z wyśmienitą neapolitańską kawą Kimbo i po chwili zasiadłam wygodnie na kanapie z książką w dłoni. Mieszanina aromatu czarnego jak smoła naparu oraz soczystych cytrusów spotęgowała mój zachwyt nad pięknymi zdjęciami zamieszczonymi wewnątrz książki i zaostrzyła apetyt na treść. Niektóre fotki podziwiałam ze wzruszeniem (pani z dalmatyńczykiem przy Fontana di Trevi w Rzymie – wspaniały pies tej rasy towarzyszył mi przez 13 lat życia), inne z nostalgią (moja ukochana Castelmola na Sycylii, czy zachwycająca Matera w Bazylikacie), a jeszcze inne z niedowierzaniem – jak to możliwe, że ja jeszcze tam nie dotarłam (Camogli w Ligurii).
Od pierwszych stron chłonęłam tekst zgadzając się całkowicie z autorem, ba, czasem miałam wręcz wrażenie, że pisząc czytał w moich myślach. Na początku książka przedstawia ogrom cennych informacji na temat Włoch, ich skomplikowanej historii i obecnej sytuacji społeczno – politycznej (dokładnie zobrazowany jest m.in. problem campanilismo, czyli przywiązania do własnego miasteczka i regionu będące jednocześnie brakiem przywiązania do kraju) obyczajach, kuchni, niuansach językowych. Z książki dowiecie się m.in., jak w restauracji nie zamówić omyłkowo penisa, zamiast makaronu, czy rogacza, zamiast rogalika. Mogłoby się wydawać, że „Włosi. Życie to teatr” to sam lukier, jednak w rzeczywistości autor nie tylko zachwyca się Italią i wszystkim, co włoskie, ale też stara się patrzeć obiektywnie, nierzadko ironizuje i prześmiewa odnosząc się do różnych dziedzin życia, również do mentalności Włochów.
„Włosi, podobnie jak Grecy czy Hiszpanie, nadal grzeją się w blasku kultu minionej świetności. Świadomość, że są potomkami kondotierów, królów, papieży, słynnych malarzy czy rzeźbiarzy, że płynie w nich krew Etrusków czy Rzymian, skutecznie podnosi ego i pozwala z dystansem pochodzić do współczesnych problemów. Stoją za nimi wieki tradycji, mieszkają w najpiękniejszym kraju świata i otaczają ich najwspanialsze dzieła sztuki. Mają najlepsze jedzenie i najlepsze wina. Piękne ubrania, samochody i plaże. Czy można chcieć więcej? Porażki? Niepowodzenia? Przegrane wojny? To nie oni, to przecież gli altri, znowu inni. Takie podejście znakomicie ułatwia życie i pozwala czuć się komfortowo nawet w najbardziej niekomfortowych sytuacjach.”
„Kraj kulinarnie idealny ma również swoje minusy. Dla cudzoziemców jest nim przede wszystkim… brak tolerancji. Według Beppe Severgianiniego Włochy to kraina gastronomicznych talibów. W kuchni i restauracji obowiązuje dyktatura. Tradycja ściśle określa, co można jeść, kiedy i z czym. Ktoś, to postąpi inaczej, uznany zostanie za cudzoziemca. Czytaj: osobę upośledzoną kulinarnie, nieznającą zasad włoskiej kuchni i włoskiego (czyli najlepszego z możliwych) stylów życia. W kuchni włoskiej obowiązuje faszyzm żywieniowy. […] Chęć wypicia cappuccino wieczorem, po kolacji, przyprawia ich o stan przedzawałowy.”
Przez blisko ¾ książki zgadzam się całkowicie z autorem, jak się okazuje – podobnie jak ja – nie przepada on za włoskim pieczywem z wyjątkiem słynnego chleba z Altamury, przy czym ja chleba z Altamury jeszcze nie próbowałam, ale jako jedyny smakuje mi jego największy konkurent – chleb z Matery. Niejako za wyjęte mi z ust mogę uznać stwierdzenie na temat czterodaniowych kolacji:
„We Włoszech nie udaje mi się zjeść pełnego posiłku, choć do niejadków nie należę”
I taka oto harmonia pomiędzy poglądami moimi, a Macieja A. Brzozowskiego trwa aż do strony 189.
Odsłona II – sprzeciw
Docierając do części książki pt. „Moje Włochy” pomyślałam, że oto będzie jeszcze więcej Italii w Italii. No cóż, nie zupełnie tak sobie wyobrażałam ten rozdział. W pierwszej kolejności autor wymienia i opisuje znanych Włochów, którzy mieli na niego wpływ. Rozumiem to, choć 22 strony nazwisk i faktów w pewnym momencie zaczynają się zlewać i w efekcie niewiele w pamięci pozostaje. Jednak później rozpoczyna się rozdział „Miejsca, smaki i zapachy”, który jest tym, na co czekałam – tematyką mnie najbliższą, najbardziej podróżniczą częścią książki. Z tekstu dowiadujemy się, jakie miejsca są autorowi najbliższe, a jakie – mimo powszechnego uwielbienia – nie przypadły mu do gustu. Jest to chyba najbardziej subiektywny fragment, jednak jako recenzent pozwolę sobie na sprzeciw, pierwszy i ostatni. Po pierwsze – Matera. Duży plus dla Macieja A. Brzozowskiego za docenienie tego niezwykłego i nadal mało popularnego miasta, jednak nie mogę zgodzić się z twierdzeniem, że:
„Niedługo pozostanie już tylko na taśmie filmowej niezwykła Matera w południowym regionie Bazylikata. […] Dzisiaj Sassi jest na dobrej drodze do tego, żeby stać się luksusowym skansenem z eleganckimi hotelami butikowymi.”
Sassi, czyli zabytkowa część Matery, dzielnice domów wykutych w kamieniu, z których z uwagi na skandaliczne warunki życia rząd włoski w latach 50-tych XX wieku przymusowo przesiedlił mieszkańców, a dawne domostwa przez dziesiątki lat zarastały chwastami do czasu, aż w latach 80-tych ruszył program odnowy tego niezwykłego dziedzictwa kultury. W mojej opinii dobrze się dzieje, a że w jaskiniach powstają liczne hotele, pensjonaty, sklepy i lokale gastronomiczne – trudno się temu dziwić, wszak nie wyobrażam sobie mieszkać w grocie dłużej, niż podczas kilkudniowego pobytu w mieście. Na Sasso Barisano można do dziś oglądać zaniedbane, opuszczone domy. Czy tak powinna wyglądać Matera? Nie sądzę. Chciałabym ponadto zwrócić uwagę na fakt, że renowacja Sassi odbywa się pod czujnym okiem konserwatora zabytków.
Bardzo trafnie w mojej ocenie autor podsumował Florencję (choć ja mimo wszystko wolę ją oglądać na żywo) i Mediolan (dotąd sądziłam, że tylko mnie nie przypadł do gustu). Co do oceny Chianti
„To już bardziej Chiantishire […] filmowe miasteczko w autentycznych dekoracjach z napisami po angielsku i zblazowaną klientelą barów. Ot, mentalna Toskania.”
mam mieszane odczucia. Zgodzę się, że zalane jest turystami, a miejscowi stają na rzęsach, żeby tylko zarobić, o paskudnym wielkim napisie „I ♥ Chianti” na piazza w Greve nie wspominając. Wystarczy jednak oddalić się od Greve czy Raddy, aby poczuć smak tego cudownego regionu. Panie Macieju! Czy jechał Pan kiedykolwiek podrzędną drogą z Montevarchi do Gaiole in Chianti, mijającą wjazd do Castello Meleto? Tam to dopiero jest Chianti, lasy, wzgórza usłane winoroślami i małe winniczki sprzedające wino o wiele smaczniejsze i tańsze, niż chociażby osławiona Villa Vignamaggio, czyli domniemany dom Mona Lisy.
A czym się zachwyciłam? Opisami Palermo i Ragusy.
Odsłona III – niedosyt
Gdy widzę podtytuł „Nie umrzeć w Neapolu” jestem absolutnie pewna, że oto za chwilę moje oczy pochłoną kolejne akapity zachwytu nad tym niezwykłym miastem, ale… no właśnie, nie ma ani zachwytu, ani krytyki, bo nie ma Neapolu! Jak to! Brak Neapolu, kwintesencji Włoch, miejsca, które dla mnie jest największym teatrem tego kraju? Panie Macieju! Przecież między wierszami wyczytałam, że jest Pan wielbicielem tego miasta prawda? Czy to była tylko moja wyobraźnia? A jeśli nie, to kiedy część druga książki? 🙂
Podsumowanie
Książka „Włosi. Życie to teatr” z pewnością wzbogaciła moją nie taką wcale małą wiedzę o Italii. Przed swoim pierwszym wyjazdem do Neapolu przeczytałam książkę Penelope Green „Neapol, moja miłość„, dzięki której zyskałam bardzo wiele cennych informacji o tym trudnym mieście, pomocnych w zrozumieniu i oswojeniu się z nim. Gdyby nie ta lektura moje postrzeganie Neapolu byłoby uboższe, może nawet nie przypadłby mi do gustu. Podobne odczucia mam do książki Macieja A. Brzozowskiego. Powinien po nią sięgnąć każdy, kto jadąc do Włoch pragnie czegoś więcej, niż wrzucenia monety do Fonatana di Trevi i słodkiej fotki na Ponte Rialto. Jestem przekonana, że gdybym książkę tą przeczytała przed swoją pierwszą włoską podróżą z pewnością zaczęłabym dużo szybciej czuć Italię całą sobą.
Moja ocena 5/5 punktów – rewelacja!
- Zaobserwuj blogowy profil na Instagramie;
- Dołącz do obserwujących fanpage'e bloga na Facebooku;
- Dołącz do blogowej grupy na Facebooku;
- Obserwuj mnie na Twitterze;
- Subskrybuj kanał na YouTube;
- Jestem również na Tik Toku;
- Moje e-booki znajdziesz w blogowym sklepie internetowym;
- Moje drukowane książki znajdziesz np. w Empiku.
ooo niedługo będę w Polsce to może się skusze na tą książkę..:)
Polecam, prawdziwa uczta i dużo śmiechu 🙂
Zgadzam się z Twoją oceną Natalio, mam podobne odczucia po przeczytaniu ksiązki i tez żałuje , że nie przeczytałam jej zanim rozpoczęła się moja przygoda z Włochami.
A ta książka jeszcze przede mną, ale ostrzę sobie na nią ząbki 😀 Bardzo jestem ciekawa, co tam jest napisane, dlatego dziękuję, że o paru rzeczach wspomniałaś: wiem, czego się spodziewać, a jednocześnie zaostrzył mi się na nią apetyt. Szkoda, że ja jej nie dostanę w skrzynce pachnącej pomarańczami 🙁
alessandra
Polecam z całego serca tę książkę…żałuję, że tak szybko się skończyła.
Ja również żałuję i liczę na ciąg dalszy 🙂
Wreszcie udało mi się znaleźć czas i przeczytać książkę, która czekała już w kolejce na kilka wolnych wieczorów 🙂 Muszę przyznać, że to faktycznie kopalnia wiedzy i ciekawostek, tej pozycji nie może zabraknąć w bibliotece żadnego miłośnika Włoch. Można ją potraktować jak „Italopedię” 😉 , zaznaczając ważniejsze fragmenty i wracając w razie potrzeby – wtedy nagromadzenie faktów, postaci i miejsc, które autor żartobliwie nazwał „pigułą” (ten dystans autora do samego siebie jest dodatkowym walorem książki, zwłaszcza w części kulinarnej 😉 ), nie będzie dawało wrażenia przeładowania informacjami 🙂 Zaśmiewałam się w duchu, gdy poruszane były kwestie wpadek językowych – też mam swoje na koncie, może mniej spektakularne niż przytoczone przykłady, ale jednak, i też się do dziś z nich śmieję 🙂
No i oczywiście każda wzmianka o „moim” regionie bardzo mnie cieszyła – Carmine Crocco np. nie jest raczej znany polskim czytelnikom, dlatego bardzo doceniam to, że jego nazwisko się w książce pojawia. Ja też, jak Natalia, nie zgadzam się jednak z oceną Matery – cieszę się, że zrobiła takie wrażenie na autorze, ale nazwanie jej luksusowym skansenem byłoby absolutnie niesprawiedliwe, także wobec dawnych i obecnych mieszkańców Sassi. Takiego dziedzictwa kulturowego i historycznego nie można sprowadzić do tego typu określenia, a zresztą sam autor moim zdaniem „dokłada się” do takiego postrzegania Sassi, skoro krótki ich opis zaczyna od informacji o „Pasji” Gibsona… 😉 A przecież są one czymś znacznie więcej, niż tylko naturalnym planem filmowym 🙂 Na pewno nie jest łatwo tchnąć życie w dawne jaskiniowe domy tak, by ich nie zrujnować, nie zniekształcić ich historii, zachować wyjątkową atmosferę tego miejsca, a jednocześnie dostosować je do wymogów nowoczesnego życia. Jednak powoli się to udaje, a Sassi nie stają się skansenem – jak na niemal 30 hektarów powierzchni, hotele i sklepy z pamiątkami nie stanowią aż tak dużej części skalnych dzielnic. Zresztą, zapraszam autora na spacer w Sassi, a zobaczy, że życie jak najbardziej tu wraca i toczy się swoim leniwym rytmem – co staram się zawsze pokazać podczas oprowadzania moich zwiedzających 🙂
Ale podsumowując – zgadzam się z oceną Natalii, to świetna książka, do której na pewno będę wracać 🙂
Dzięki za tak wyczerpujący komentarz 🙂 Ja myślę, że to „zaczynanie” od Mela Gibsona nie było w złej wierze, sama także często o tym wspominam opisując Materę, a to dlatego, że większość ludzi nie ma pojęcia o istnieniu tego miasta, ale o „Pasji” słyszało. Sama, gdy osobom mającym nikłe pojęcie o Italii opowiadam o Materze i mówię, że to tam właśnie, nie w Jerozolimie, za każdym razem widzę wielkie zdziwienie. Gdybym o filmie nie wspomniała rozmówca widziałby zapewne przed oczyma typowe włoskie miasto 🙂
Witaj Natalio 🙂
ogromnie cieszę się, że do Ciebie trafiłam:) Właśnie dziś rano dostrzegłam w księgarni tę książkę, pokrótce ją przejrzałam, ale ostatecznie nie zdecydowałam się na zakup. A tu proszę… wieczorem przeglądam Twój blog i ku mojej uciesze obszerna recenzja książki…
przeczytałam i cóż… zachęciłaś mnie do dalszego czytania, tym razem pełnej wersji autorstwa Pana Brzozowskiego 🙂
Bardzo Ci dziękuję i już wkrótce popędzę wydać pieniążki.
Pozdrawiam!
Patrycja
Fenomenalna książka o społeczeństwie. Fenomenalne obserwacje, a całość skompensowana do trafnych opinii i spostrzeżeń. Czytałem i chłonąłem. Nie mogłem doczekać się kolejnych rozdziałów, zdań … Osobiście wielokrotnie lubiłem się w obserwowaniu życia mieszkańców, ich przyzwyczajeń, stylu bycia oraz oczywiście kuchni. Do tej pory nikt tak trafnie w tak krótkich słowach tego nie ujął. Nikt do tej pory nie uporządkował moich myśli i spostrzeżeń, jak p. Maciej. Gratulacje i podziękowania.