„Sycylia jest niczym pierwsza miłość (nie mylić z serialem) – zawsze będziesz wracać do niej z ogromnym sentymentem”.
Remik Markiel
Nazywam się Remik Markiel i zaproszę Was w podróż, która okazała się podróżą mojego życia. Żadne miejsce w Europie (jeszcze poza nią nie byłem) nie zachwyciło mnie tak bardzo. Skupię się na przekazaniu jak największej ilości praktycznych wskazówek, ale nie zabraknie również emocji i wrażeń, które towarzyszyły mi i moim przyjaciołom podczas podróży. Przedstawię całą podróż w formie „day by day” , ponieważ uważam, że jest formą najbardziej czytelną (okres 30.08. – 6.09.2014 r.)
Dzień 1
Przylot – Erice – San Vito lo Capo – Palermo
Lot z Krakowa do Trapani linią Ryanair przebiegł bezboleśnie i zleciał niesamowicie szybko (może z uwagi na fakt, że wraz z Lancusiem, Masajem i Bedim całą drogę przespaliśmy). Samo wyjście z samolotu było owiane lekkim dreszczykiem emocji, gdyż prognozy pogody wskazywały na 26 °C (sic!), więc obawialiśmy się lekkiego chłodu. Na próżno, ku naszej uciesze Matka Sycylia była bezlitosna, wyprowadzając potężne ciosy gorąca – 26 stopni na Sycylii to jak 37 w Polsce (btw ciekawe, czy 1 kg sycylijskiej szynki jest cięższy od 1 kg szynki sopockiej… nic jedziemy dalej…).
Na lotnisku czekał już na nas przedstawiciel firmy Easy Trapani, zajmującej się m.in. wynajmem samochodów. Po trudnych i żmudnych negocjacjach przed wyjazdem (32 maile!), ustaliliśmy warunki wynajmu. Oto one:
- Samochód Seat Vario 1.9 TDI – na trasie spisywał się bardzo dobrze, duży, dla 3 wysokich facetów i jednego krasnala; bardzo komfortowy, spalanie na poziomie 6 l, więc bardzo korzystnie (w dodatku diesel, który jest na Sycylii tańszy o ok. 12 eurocentów od benzyny);
- 355 euro/7 dni wynajmu wraz z pełnym ubezpieczeniem (dla komfortu podróży gorąco polecam opcję pełnego ubezpieczenia – poruszanie się po miastach, szczególnie w Palermo, bez „obcierki” samochodu graniczy niemalże z cudem);
- praktycznie 0 formalności, płatność gotówką na miejscu, żadnych problemów z obciążaniem karty kredytowej;
- niestety nie otrzymaliśmy obiecanego GPS, ale na szczęście zabraliśmy swój (polecam przed wyjazdem zaktualizować mapy, nasz sprzęt spisał się kapitalnie).
Generalnie polecam tą firmę ze względu na konkurencyjne ceny, ale proponuję z przedstawicielem Mikołajem wszystko dokładnie ustalić, ponieważ wydaje się być lekko zakręcony 😉
Ok, wybiła 12 w południe, czas zapalić Piotrusia (tak ochrzciliśmy nasz dyliżans) i udać się do średniowiecznego miasta Erice, położonego na wysokim wzgórzu, 35 km od lotniska w Trapani. Jeżeli wśród czytelników są osoby uczulone na zapach palonego sprzęgła tej podróży NIE POLECAMY! Dla pozostałych Erice może okazać się najwspanialszym miejscem na ziemi…
Niesamowicie kręta droga prowadząca na sam szczyt wije się przez ok. 8 km. Zakręty o kącie 180° stanowią sporą przeszkodę dla masywnego Piotrusia. Mimo to, nieco odurzeni zapachem sprzęgła, docieramy na miejsce. Bez problemu znajdujemy miejsce parkingowe, płacimy 2 euro i jesteśmy gotowi zachwycić się po raz pierwszy….
Żeby opisać to miejsce trzeba tam po prostu być. Cudowna średniowieczna zabudowa, wąskie uliczki, z rzadka niespiesznie podążający Włosi w sędziwym wieku mówiący „Buongiorno ragazzi”, niesamowita, klimatyczna cisza oraz cudowne widoki z jednej strony na Trapani i morze, a z drugiej na wzgórze Monte Cofano. Cudowne miasteczko, kipiące klimatem i lekkim mrokiem. Coś wspaniałego po prostu…..
Zapierający dech w piersiach widok na Monte Cofano
Od lewej: Bedi ww. również jako krasnal, Lancuś i ja
P.S. miny nietęgie spowodowane słabym śniadaniem w hostelu w Krakowie 😉
o ok. 2-godzinnym spacerze po urokliwym miasteczku (uważam ten czas za wystarczający), ok. godz. 14:30 udajemy się do samochodu i rozpoczynamy podróż w stronę legendarnej już plaży San Vito lo Capo, znajdującej się 38 km do Erice.
Dowiedziałem się przed wyjazdem, że zjazd z Erice w stronę San Vito, znajduje się po drugiej stronie wzgórza. Po wspólnej, wnikliwej naradzie słusznie uznajemy, że skoro wjazd od strony Trapani był niezwykle stromy i kręty, zjazd może przybrać podobną formę. Nie mylimy się. Liczne dohamowania i perturbacje trawionego arancini w żołądkach nieco utrudniają nam drogę. Na szczęście moi koledzy to ludzie niezwykle pogodni i wyluzowani i wszystko kwitowane jest śmiechem. Po ok. godzinie podróży i problemach z parkowaniem (polecamy dojechać do końca plaży, gdzie po prawej stronie znajdziecie duży parking na polanie z brodatym kasjerem) jesteśmy w San Vito lo Capo.
Plaża nas zauroczyła. Turkusowa woda, gorący piasek, obracając głowę widzimy nad sobą wspaniałe wzgórze Monte Cofano. Bez problemów znajdujemy miejsce na plaży (była to sierpniowa sobota). Co prawda jest na niej sporo ludzi, ale my ludzi lubimy i preferujemy odpoczynek kiedy jest gwarno, głośno i jest po prostu żywo. Wraz z kolegami gorąco polecamy tę plażę, ale podróżnikom szukającym spokoju, sugerujemy udać się w inne miejsca (m.in. plaże w głębi rezerwatu Zingaro).
P.S. nieco denerwujący mogą okazać się wszechobecni handlarze, ale dzięki nim można odnaleźć w sobie żyłkę interesu – obniżenie ceny piłki przez biznesmena z Bliskiego Wschodu o ok. 500 % potraktowaliśmy jako negocjacyjny sukces.
Po ok. 2-godzinnym plażowaniu udajemy się na nocleg do Palermo. Przed nami 2-godzinna podróż, mimo to okazuje się super tripem, ze wspaniałymi widokami zachodzącego słońca. Dodać należy, że drogi na Sycylii są świetnie utrzymane, połączenia autostradowe doskonale łączą najważniejsze miejsca, dlatego zwiedzenie wyspy samochodem jest najlepszą z możliwych opcji.
Po przyjeździe do Palermo w godzinach wieczornych meldujemy się w hotelu Ibis Styles Palermo, znajdującym się nad samą zatoką. Na wstępie nadmienię, że jest to świetne miejsce, jeżeli planujecie zatrzymać się w Palermo choćby na jedną noc. Wymienię w punktach wszystkie plusy (minusów NIE ODNOTOWAŁEM – może oprócz braku dobrze chłodzącej lodówki w pokoju):
- cena: 357 euro/3 noclegi/4 osoby = 29,75/os/noc ze śniadaniem (przeszukałem w zasadzie wszystkie możliwe opcje w Palermo i najtańsze noclegi w przyzwoitych warunkach zaczynały się od 25 euro);
- supernowoczesny hotel, dostaliśmy pokój, a w zasadzie apartament z wyjściem na taras, łazienka z jacuzzi i prysznicem z deszczownicą, wszystko nowe, ładne, pachnące;
- śniadania to poezja – jadalnia znajduje się na 7 piętrze z wyjściem na taras i widokiem na zatokę i wzgórze Monte Pellegrino (coś cudownego), śniadania obfite i bardzo świeże;
- bezpłatny parking (co nie jest w Palermo standardem);
- stosunkowo blisko do centrum (ok. 20 minut piechotą).
Przebywaliśmy w tym hotelu przez 3 noce i byliśmy mega zadowoleni. Proponuje zarejestrowanie się w programie lojalnościowym Le club Accorhoteles (sieć, do której należy Ibis) i poprzez tą stronę dokonywać rezerwacji – można trafić na fajne promocję, dodatkowo zbiera się punkty za pobyt wymienialne na inne noclegi.
Wieczorna passeggiata ulicami Palermo ogranicza się do wyprawy na targ Vucciria, który wieczorami zmienia się w miejsce spotkań młodych ludzi i sprzedaży potraw bazujących na owocach morza. Niestety niczego nie udaje się nam sprobować… ale najlepsze spotyka nas ok. 1 w nocy. Zupełnie przypadkiem udając się już na spoczynek do hotelu, przechodzimy obok pizzerii Dima’s (Via Emerico Amari). W mojej głowie zapala się lampka, że przecież tę pizzerię polecała P. Natalia. Ignorancją byłoby obojętne przejście obok – stoliki znajdujące się na chodniku zapełnione ludźmi wyglądają bardzo zachęcająco. Jeden stolik jest wolny, który zresztą zajmujemy i wnet pojawia się ON… najlepszy kelner świata! Niewysoki facet rodem z Bliskiego Wschodu, okazuje się najsprawniejszym kelnerem jakiego w życiu widziałem. 0 czekania, 0 nachalności, 0 ściemy przy polecaniu pizzy. Czuwa nad nami niczym anioł stróż, gdy obracamy głowę w jego poszukiwaniu, on jest gotowy. Poza tym pizza w bardzo dobrej cenie (5 euro za ok. 32 cm oraz 9 euro za 45 cm) i niezwykle smaczna, do tego bardzo zimne, duże piwo (0,66 Peroni) za 2 euro. Bardzo polecamy ze względu na smak, cenę pizzy oraz obsługę. Oczywiście zajrzeliśmy tam również na drugi dzień i zostaliśmy z uroczym kelnerem „friendami” na całe życie (mam nadzieję, że nie ściemniał).
Ale dzień „przygód” miał dopiero nadejść…
Dzień 2
Rezerwat Zingaro – mecz Palermo vs Sampdoria Genua
Pogoda za oknem nadal wspaniała, zatem decyzja może być tylko jedna – rezerwat Zingaro.
Po obfitym śniadaniu oraz spakowaniu rzeczy na plażę, wsiadamy do Piotrusia i udajemy się do położonego o 75 km od Palermo rezerwatu Zingaro. Droga w lwiej części autostradą przebiega wręcz sielankowo, brzuchy pełne, endorfiny po wczorajszym dniu na wysokim poziomie, paliwo zatankowane… również wczoraj.
Na początku podróży zapala się nam rezerwa, ale kolega zaznacza, że na rezerwie można przejechać 100 km, wiec spokojnie. Po ok. 40 km rozpoczynamy rozglądać się za stacją benzynową, jednak autostrada jak długa i szeroka nie chce nam „wypluć” żadnego dystrybutora. Mimo klimatyzacji zaczyna mi się robić gorąco. Nagle nawigacja nakazuje nam skręcić w prawo…Uff, zaraz będzie jakaś stacja. Wjeżdżamy na pojawiający się na naszej drodze most (nie jestem w stanie przypomnieć nazwy) i nagle Piotruś pyr, pyr, pyr…stoi. Nie ma gdzie się chłop zbuntować. Nic, trzeba działać. W nawigacji wpisujemy najbliższa stacja…400 m od nas. Jak pech to pech.
Bedi i Masaj zabierają dwie 2l butelki i udają się po „napój” dla Piotrusia. Po ok. 20 minutach wracają zadowoleni, ale niestety – nie jesteśmy w stanie odkręcić korka od wlewu paliwa. Liczne telefony do Mikołaja spełzają na niczym, musimy radzić sobie sami. Po chwili jednak dzięki nadprzyrodzonej sile Masaja udaje się go otworzyć (teraz już kolejnym użytkownikom nie będzie potrzebny drugi kluczyk, którego nie dostaliśmy 😉 ). Wlewamy paliwko, palimy samochód, ale niestety – pragnienie Piotrusia okazuje się większe niż przewidywaliśmy. Zmiana – kolej na mnie i Lancusia. Kolejne 4l diesla nie pomagają – ostatnia deska ratunku, czyli zapłon na pych 😉 Piotruś się lituje, udaje się nam opuścić most oraz przede wszystkim zatankować pojazd do pełna. Emocje sięgnęły zenitu, ale wszystko jakoś się ułożyło.
Straciliśmy sporo czasu, więc czym prędzej udajemy się do rezerwatu. Ze względu na wieczorny mecz Palermo – Sampdoria, na który kupiliśmy bilety przez internet jeszcze w Polsce, udajemy się na pierwszą plażę w rezerwacie od strony Scopello.
Coż mogę powiedzieć – woda krystalicznie czysta i ciepła, radzimy zabrać ze sobą sprzęt do nurkowania, ale ze względu na bliskość wejścia do rezerwatu, niezwykle zatłoczona i trzeba wręcz chodzić po ludziach. Nam to specjalnie nie przeszkadzało, ale dla amatorów ciszy i wolnych 4m ² polecamy kolejne zatoczki (najbliższa ok. 30 minut piechotą).
Wyjeżdżamy z rezerwatu ok. 16.30, aby na spokojnie pojechać do hotelu, wziąć prysznic przebrać się i udać na mecz piechotą. Droga z pełnym bakiem przebiega spokojnie. Jednak wyjeżdżając o tej godzinie nie bierzemy pod uwagę następujących faktów:
a) jest niedziela, a więc koniec weekendu;
b) jest 31 sierpnia, a więc dla wielu europejczyków koniec okresu urlopowego.
Pech tego dnia nie chce nas opuścić. Ok. 30 km przed Palermo rozpoczyna się potężny korek, poruszający się tempem sędziwego Włocha w Erice. Mijają kolejne minuty, kwadranse, godziny. Ok. godz. 19 postanawiamy zjechać z autostrady i obrać alternatywną trasę zaproponowaną przez GPS. Nawigacja kieruje nas przez… wzgórze wznoszące się nad Palermo. Szalona wspinaczka oraz zjazd na pełnym tempie cudem nie kończą się wypadkiem, a przynajmniej stłuczką, ale na szczęścia udaje nam się bez szwanku dostać do hotelu o 20. W pośpiechu zabieram bilety, wskakuję do zapalonego auta i ruszamy w stronę Renzo Barbera. Po zaparkowaniu nieopodal stadionu, pieszej wędrówce, przejściu przez bramkę biletową, zajmujemy miejsca na stadionie…. w tym momencie piłkarze wybiegają na boisko… Szczęście postanowiło się do nas uśmiechnąć.
Coż za szalony dzień. Po meczu jesteśmy już bardzo zmęczeni, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Na wizytę u Dimasa i najlepszego kelnera świata znajdujemy jednak siły i czas. A propos meczu – jeżeli jesteś fanem Serie A i tak jak my jeszcze nie miałeś okazji być na meczu ligi włoskiej – musisz się tam udać, atmosfera jest kapitalna, to trzeba przeżyć. Palermo po niezłym meczu zremisowało z Sampodorią 1:1.
Dzień 3
Plaża w Mondello – zwiedzanie Palermo
Po wrażeniach dnia poprzedniego, postanawiamy pozostać w okolicach Palermo. Z samego rana udajemy się na plażę w Mondello, znajdującą się ok. 10 km od Palermo. Wrażenia z plaży mamy bardzo dobre. Niezwykle czysta woda (choć w San Vito wydawała nam się bardziej przejrzysta), przepiękne położenie (plaża „wciśnięta” pomiędzy wzgórza) oraz pewny „place” na piasku zadowolą każdego wytrawnego plażowicza. Na samym końcu plaży znajduje się sklep, gdzie można kupić schłodzone napoje i coś do jedzenia .
Po godzinie leżakowania postanawiamy wynająć na godzinę rower wodny (10 EUR) i jest to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. Wynajem dostarcza nam mnóstwo zabawy (skoki do wody etc.), poza tym z odległej perspektywy (załóżmy 50 m do brzegu) można podziwiać fantastyczne widoki rozpościerających się wzgórz.
Ok. godz. 14 meldujemy się z powrotem w Palermo i wraz z przewodnikiem „Wiedzy i Życia” (bardzo polecam, mnóstwo informacji) udajemy się na zwiedzanie miasta.
Po pierwsze, chciałbym od razu przełamać stereotyp wszechogarniającego brudu. Otóż wcale tak nie jest, owszem są miejsca, gdzie znajdują się pobojowiska śmieci, ale generalnie miasto ma swój urok i nie przeraża nieczystością (przynajmniej tą „niecielesną”).
W mojej ocenie zwiedzanie Palermo można zamknąć w jeden dzień. Wraz z kolegami należymy do turystów z grupy „see and go” (wymyśliłem na poczekaniu), zawsze wygląda to w ten sposób, że dochodzimy do pewnego miejsca, otwieram przewodnik, czytam co nieco o tym miejscu, robimy kilka zdjęć i idziemy dalej. Bardziej interesują nas miejsca piękne dla oka (niekoniecznie zabytki), ale w Palermo wszystkie najważniejsze miejsca i zabytki udało nam się obejść.
Największe wrażenie zrobiła na nas ulica Corso Vittorio Emanuele i znajdująca się wzdłuż niej Fontanna Wstydu (uwaga Natalii: Fontana Pretoria nazywana Fontanną Wstydu znajduje się przy krzyżującej się z Corso Vittorio Emanuele via Maqueda, blisko Piazza Vigliana, nazywanego Quattro Canti), plac Quattro Canti oraz znajdujący się nieopodal Teatro Massimo (szczególnie pięknie wygląda wieczorem).
Teatro Massimo by night – przykład techniki zwiedzania „see and go” (obok pies Heniek)
Jeżeli po całodniowym zwiedzaniu miasta zgłodniejecie, proponujemy udać się w którąś z bocznych uliczek naprzeciwko Teatro Massimo. Za poleceniem jednej z podróżniczek, udajemy się tam w poszukiwaniu dobrej restauracji. W jednej z uliczek zostajemy zaproszeni (a w zasadzie zaciągnięci) przez sympatycznego kelnera (nazwy restauracji nie znam, znajduje się w uliczce Via Bara All’ Olivella). Płacimy 15 EUR (za osobę), dzięki czemu możemy zjeść przystawkę wybierając dowolną ilość produktów (głównie owoce morza), następnie makaron, danie mięsne, ½ wina, butelkę wody oraz na koniec limoncello wraz z espresso. Bardzo klimatyczne miejsce, oddające włoskie usposobienie do życia.
Podsumowując, Palermo jest miastem niezwykle głośnym, wszędzie słychać ryk i trąbienie samochodów, z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Mimo to rozmaita zabudowa, pochodząca z różnych okresów spodoba się najbardziej wymagającym turystom. My to miasto polubiliśmy, dobrze się tam czuliśmy, ale zachwyt wzbudzą w nas inne miejsca…
Dzień 4
Wyjazd z Palermo – Taormina – Castelmola
Wczesna pobudka, pakowanie, wykwaterowane się z hotelu i wyjazd w stronę wschodniej części wyspy to początek naszego dnia. Zgodnie z prognozami pogoda w Palermo znacznie się popsuła, zaczął padać deszcz, widoczność natomiast ograniczyła mgła.
Po analizie tras zdecydowaliśmy się zjechać na autostradę A19 prowadzącą przez środek wyspy (po drodze można wstąpić do Enny, nazywanej pępkiem Sycylii, czego my jednak nie robimy). Droga jest znakomita i przede wszystkim bezpłatna, jedynie ostatni odcinek z Catanii do Taorminy kosztuje ok. 1,80 EURO. Podróż do Taorminy przebiega bardzo płynnie, trwa ok. 2h 40min.
Podczas podróży jestem nieco zestresowany, gdyż niebo jest w dużej części zachmurzone i nie jest już tak ciepło. Zacząłem się obawiać, że sprawdzą się prognozy pogody, sugerujące liczne opady i zachmurzenie aż do końca naszej wyprawy. Jednak po dotarciu do Taorminy wszystko ulega zmianie. Wychodzi słońce, temperatura do zwiedzania jest idealna, humory od razu wskakują na wyższy level.
Taormina… Do 5 dnia podróży było to najpiękniejsze miasteczko w jakim byłem/byliśmy (zgodność stwierdzona jednogłośnie). Piękne położenie, wąskie uliczki, ładne place (Piazza Duomo, Piazza IX Aprile), najsłynniejszy zabytek Taorminy, czyli Teatr Grecki (koszt wejścia 8 EUR, zniżka do 25 roku życia – 4 EUR), Villa Comunale ze wspaniałym widokiem na morze i Etnę – to wszystko buduje oszałamiający obraz Taorminy (uważam, że będąc na Sycylii nie można ominąć tego miejsca). Mimo to dostrzegam kilka rys na jej wizerunku, a mianowicie ogrom turystów (wg mnie za dużo turystów jak na tak małą miejscowość) oraz wszechobecne sklepy z pamiątkami śmierdzącymi tandetą rodem z Chin (przez co Taormina staje się nieco „plastikowa”). Nie rozumiem też, jak w takiej miejscowości mogą poruszać się typowe turystyczne autobusy z odkrytym dachem. Niewątpliwie Taormina to znakomity „produkt”, który jest równocześnie doskonałą maszynką do robienia pieniędzy.
Tego dnia, bez wahania Taorminę poleciłbym zakochanemu facetowi jako miejsce oświadczyn. Ale właśnie… tego dnia.
Po kilkugodzinnym zwiedzaniu zgodnie z planem udajemy się samochodem do Castelmoli, małej miejscowości znajdującej się nad Tarominą. I tutaj zachwycamy się po raz kolejny. Fantastyczne widoki m.in. na Etnę, Taorminę, Giardini Naxos zapierają dech w piersiach. Mnóstwo czasu poświęcamy na robienie zdjęć, żeby nie pominąć żadnego widoku. Po udanej sesji, za rekomendacją pewnej podróżniczki udajemy się do Baru Turrisi, składającego się z kilku pięter. Na wstępie zaznaczę, że motywem przewodnim wystroju baru jest męskie przyrodzenie, także osoby wstydliwe, szczególnie kobiety muszą dwa razy się zastanowić przed wejściem. Od razu wspięliśmy się na 5 piętro baru, żeby zająć miejsce na tarasie. Oto widok:
Bar Turrisi – Masaj z Bedim popijający birre na „dachu świata”
Karta w postaci penisa nie wyglądała zachęcająco (choć Niemka z boku trzymała ją w ręku dość długo), mimo to „jak jeden mąż” postanawiamy zamówić pizzę. Do wyboru ok. 6 pozycji w cenach 8-9 EUR. Po dokonaniu wyboru i niedługim oczekiwaniu, kelner przynosi nam… 4 cuda Włoch. Każda pizza jest znakomita, typowa Włoska, jak to powiedział Bedi „tego smaku szukałem całe życie” (choć za chwilę wskazuje, że już znalazł kiedyś w Rzymie…). Generalnie pobyt w barze jak i w miasteczku (luźnie nazwanym przez nas „dachem świata”) uznajemy za absolutnie udany.
Po całodniowej uczcie turystyczno – kulinarnej, udajemy się na spoczynek do hotelu Ibis Styles Catania Acireale, znajdującego się w nadmorskiej miejscowości Acireale (w zasadzie na jej peryferiach). Podobnie jak Ibis w Palermo, polecamy ten hotel jako miejsce wypadowe na wschodzie wyspy:
Plusy
- cena: 288 EUR/3 noce/4 osoby = 24 EUR/os/ noc ze śniadaniem;
- nowoczesny hotel, dostaliśmy miejsce w bungalowie z wyłącznym miejscem parkingowym, warunki bez zarzutu, choć już nie tak „luksusowe”, jak w Palermo;
- bardzo dobre miejsce wypadowe (blisko Catanii, Etny, Syrkauz, Taorminy)
- obfite śniadania, choć już nie tak bogate, jak w Palermo.
Minus
- odległość od centrum Acireale (obok w zasadzie tylko supermarket i droga restauracja);
Powoli nadchodził dzień 5 podróży…
Dzień 5
Plaża Calamosche – Noto – Syrakuzy – Ortigia
Wg pierwotnego planu, dzień 5 miał być dniem wyprawy na Etnę, jednak spore zachmurzenie nad Catanią nakazuje nam uciekać w stronę południa.
Pierwszym punktem wycieczki jest plaża Calamosche, znajdująca się ok. 40 km na południe od Syrakuz, rekomendowana przez siostrę pewnej podróżniczki. GPS niestety nie wskaże nam trasy jeżeli wpiszemy wyrażenie „Calamosche”. Warto wpisać Pachino (ok. 20 km za plażą Calamosche) i w okolicach Noto kierować się wyłącznie znakami (droga do Calamosche jest świetnie oznakowana). W celu dojazdu do plaży należy zjechać z głównej drogi i podążać usypaną drogą polną (na szczęście Piotruś był koloru szarego). Droga prowadzi do agroturystyki, gdzie należy zostawić samochód a następnie przez ok. 1 km podążać pieszo.
Ucieczka w stronę południa okazuje się strzałem w 10. Pogoda jest bajeczna, brak chmur i gorące słońce umilają plażowanie. Wbrew pozorom na plaży jest sporo osób, ale spokojnie można znaleźć miejsce dla siebie. Woda jest krystalicznie czysta i ciepła, nie sposób było z niej wyjść. Zapalonym plażowiczom z czystym sumieniem polecamy tę plażę.
Po ok. 3h plażowania udajemy się w stronę samochodu, żeby wyruszyć do Syrakuz. We wspomnianej agroturystyce unosi się zapach jedzenia, wygłodniali koledzy (wiadomo, woda wyciąga) namawiają mnie na zjedzenie tam obiadu. Początkowo sceptycznie podchodzę do tego pomysłu, ale daję się namówić i tego nie pożałuję…
Zamówione przeze mnie spaghetti allo scoglio jest niesamowite – super doprawione, wręcz przesiąknięte owocami morza. Nie jestem Modestem Amaro, ale dałem się uwieść temu smakowi. Koledzy również byli zadowoleni ze swoich dań, dlatego namawiamy po plażowaniu skosztować z przysmaków tamtejszej agroturystyki (cena za spaghetti 8 euro).
Wracając z plaży postanawiamy wstąpić choć na chwilę do Noto (nie sposób nie zajechać do tego miejsca będąc tak blisko).
Spędzamy tam jedynie godzinę, spacerując po głównym placu Noto. Szczególne wrażenie robi katedra znajdująca się na samym środka placu oraz Palacio Ducezio znajdujący się naprzeciwko niej. Obok pałacu znajduje się również bardzo dobra lodziarnia. Warto było wstąpić do Noto choćby na godzinkę.
Kolejny cel podróży to starożytne miasto Syrakuzy. Niestety, przyjeżdżamy na miejsce przed zmrokiem i m.in. Park Archeologiczny, będący główną atrakcją Syrakuz jest już zamknięty. Potężny ruch na drogach, przeraźliwy wręcz hałas nieco odpycha nas od tego miejsca. Ale najpiękniejsze ma się dopiero zacząć…
Koledzy już wyraźnie zmęczeni niezbyt chętnie i bez przekonania udają się wraz ze mną na wyspę Ortigię. I tam doznajemy turystycznej nirwany. Zaczyna się ona już na początku wyspy, przy ruinach świątyni Apollina z VII w. p.n.e. Wspaniałe podświetlenie, spacerujący i rozmawiający dookoła ludzie, tworzą zaczyn klimatu, jaki spotka nas w głębi wyspy.
W ten sposób rozpoczynamy kilkugodzinna passeggiatę, która nie chce mieć końca. Wąskie i świetnie zachowane uliczki, mnóstwo typowych włoskich restauracji, ciepłe wieczorne powietrze tworzą aurę, która nie pozwala czuć całodniowego zmęczenia. W pewnym momencie dochodzimy do głównego placu Ortigii, czyli na Piazza del Duomo, gdzie usytuowana jest monumentalna katedra. Postanawiamy usiąść w kawiarni (kawa 1,50 euro) i chłonąć atmosferę tego miejsca.
Piazza del duomo & cappuccino
Szczerze mówiąc, czytając przed wyjazdem bloga P. Natalii nie spodziewałem się, że Ortigia zrobi na nas aż takie wrażenie. Specjalnie nie przeglądałem zdjęć przed wyjazdem, żeby się przypadkiem nie rozczarować. To samo polecam Wam, po prostu mi zaufajcie i udajcie się tam w ciemno. Po prostu nie pożałujecie….
P. S. Do facetów planujących oświadczyny – jeżeli masz już pierścionek (i kobietę) oraz planujesz w najbliższym czasie jej go oddać, a chcesz dokonać tego za granicą, zrób to na Ortigii – jeżeli nawet planowała dać Ci kosza – uwierz mi, będziecie żyć długo i szczęśliwie 😉
Dzień 6
Etna
Zgodnie z przedwyjazdowym planem wejście na Etnę miało być atrakcją dnia 5. Niestety spore zachmurzenie wymusza na nas zastosowanie pokerowego zagrania i przełożenie wypadu na któryś z kolejnych dni (prognozy na kolejne dni wskazują jednak na opady i burze). Nie chcemy wchodzić na Etnę w pochmurny dzień, ponieważ wydaje się nam to bezcelowe i niebezpieczne.
Po pobudce z samego rana, naprędce odsłaniam zasłony i…. promienie słoneczne przypalają mi brwi. Praktycznie bezchmurne niebo wskazuje nam jasną drogę na Etnę.
Po sycącym śniadaniu, ok. godz. 9.30 palimy Piotrusia i rozpoczynamy tę wspaniała wyprawę. Zaplanowaliśmy wejście na wulkan od strony południowej – dojazd do schroniska Rifugio Sapienza położonego na wysokości 1900 m n.p.m, a następnie piesza wędrówka. Niestety GPS nie znajduje tego miejsca, zatem wpisujemy Nicolosi (miejscowość na południowej stronie wulkanu najbliżej schroniska). Nawigacja bezproblemowo prowadzi nas do tego miasta, a następnie poruszamy się już według znaków „ETNA SUD”, praktycznie całą drogę nakazujących jechać prosto. Wskazujemy, że droga z Nicholosi do Rifugio Sapienza jest w świetnym stanie i wbrew pozorom nie jest taka kręta, jak choćby na Erice czy wzgórze nad Palermo. Polecam obranie wejścia na wulkan właśnie od tej strony.
Parking w Rifugio Sapienza kosztuje nas tyle, „co łaska” (daliśmy 2 euro), po 2 butelki małej wody mineralnej na głowę (ok. 60 eurocentów) i…. na tym nasze koszty się kończą. Ze względów budżetowych postanawiamy wejść na Etnę piechotą. Dzięki temu udało nam się zaoszczędzić:
- 30 euro – koszt kolejki z Rifugio Sapienza na wysokość górnej stacji (ok. 2500 m.)
- Ok. 20 euro – koszt busa zawożącego do kraterów.
Wyruszając ze schroniska jesteśmy jedynymi osobami, które wybierają tę formę podróży. I dzisiaj uważamy, że byliśmy sprytniejsi od 99,99 turystów. Dlaczego?
- zaoszczędziliśmy 50 euro (nasz budżet dzienny na jedzenie, picie wynosił 25 euro) więc to duża oszczędność;
- trasa wcale nie należy do najtrudniejszych – może nie jest to wejście na Morskie Oko, ale bez problemów można wejść w adidasach i krótkich spodenkach, jak to zrobił Masaj i Bedi;
- czas wejścia to ok. 3,5 h (z licznymi przerwami na zdjęcia, napicie się etc.) i zejścia ok. 2h – jest to czas zupełnie do przyjęcia;
- przede wszystkim satysfakcja z wejścia pieszo jest ogromna, podejrzewamy nieporównywalnie większa, niż w stylu niemieckiego turysty, czyli najpierw kolejką a potem busem;
Czas na błędy:
- brak zabrania ze sobą prowiantu – polecamy zabrać produkty wysokoenergetyczne np. batony czy banany, ponieważ miejscami dość strome podejścia i palące słońce kosztują sporo energii, w pewnym momencie zaczęło nam się kręcić w głowach;
- brak posmarowania twarzy kremem do opalania – wraz z Lancusiem szliśmy w okularach i po zejściu nasze nosy przybrały kolor nosa samozwańczego parkingowego przy schronisku.
Jak wskazałem wyżej droga na Etnę nie należy do najtrudniejszych, problemy sprawiają wulkaniczne kamienie, które nie tylko wbijają się w stopy ale przede wszystkim się obsuwają, co utrudnia wędrówkę. Możliwe jest wejście do wysokości ok. 2900 m, dalsza wycieczka jest możliwa jedynie z pomocą przewodnika (koszt ok. 8 euro). Nie polecamy wchodzić dalej samemu!!! (policja zgarnia takich śmiałków). Warto podjąć to wyzwanie choćby dla samych widoków, czy to samego szczytu wulkanu i kraterów, czy widoku wyspy i morza. Polecamy wyruszać na wyprawę, gdy niebo jest praktycznie bezchmurne, ponieważ krajobrazy są niezapomniane. Ponadto warto mieć buty z grubą podeszwą oraz wiatrówkę.
Jeżeli jesteś na Sycylii i zwiedzasz wschodnią część wyspy nie może Cie tam zabraknąć! Przeżycia i widoki są niezapomniane. I pamiętajcie, wcale nie musi to kosztować ponad 200 zł!!!
Etnaselfie
Dzień 7
Schody Tureckie – Agrigento – Trapani
Niestety przed nami ostatni „turystyczny dzień”. Po wymeldowaniu się z hotelu Ibis w Acireale ruszamy w kierunku Trapani, skąd na drugi dzień mamy zaplanowany wylot. Decydujemy, że drogą powrotną naszej wyprawy będzie południowa strona wyspy. Pierwsza część drogi wiedzie nas przez dobrze znaną autostradę A19, a następnie skręcamy w drogę SS640 wiodącą do Agrigento.
Pierwszą częścią dnia jest plażowanie w okolicy Schodów Tureckich. Proponujemy wpisać w nawigacji Realmonte i już w samej miejscowości znajdziecie bez problemów znak na „Scala dei Turchi”. Po bezproblemowym znalezieniu miejsca parkingowego, należy zejść w dół na plażę (nie pamiętam nazwy) i skręcić w prawo (należy podążać za turystami). Schody tureckie to bez wątpienia cud natury; w piękny słoneczny dzień prezentują się zachwycająco. Opalanie się na schodach należy do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, jednak niestety ze względu na strome zejście do morza nie jest możliwe zażywanie kąpieli. W celu jej zażycia warto je obejść i łagodnym zejściem udać na piaszczystą plaże leżącą w sąsiedztwie schodów. Warto spędzić tam około 2h i cieszyć się słońcem, wapiennym leżakiem i piaszczystą plażą.
Około godziny 16 udajemy się w kierunku Agrigento, aby choć na chwilę zajrzeć do Doliny Światyń. Po długich negocjacjach z kasjerem, udaje nam się załatwić wstęp za 5 euro – warto powiedzieć, że wchodzimy prosto ze Schodów Tureckich i nie zabraliśmy dokumentów (wchodziliśmy wraz z Lancusiem, Masaj z Bedim czekali w samochodzie i pilnowali sprzętu, poza tym wyglądamy „na” poniżej 25 latJ). Ze względów czasowych oglądamy jedynie część doliny (świątynia Hery oraz świątynia Zgody), cykamy kilka zdjęć i po godzinie jesteśmy już w samochodzie.
Droga powrotna do Trapani jest w dobrym stanie, co prawda w większości wiedzie jednym pasem, ale nie stanowi to problemu. W Trapani meldujemy się w apartamencie zaklepanym przez booking.com (firma Arancio Tourist Apartments).
http://www.booking.com/hotel/it/arancio-tourist-apartments.pl.html
Po formalnościach w biurze firmy (w centrum Trapani), jedziemy wraz z Panem na skuterze do pobliskiego apartamentu. Apartament jest bardzo ładny, dobrze klimatyzowany, z lodówką, jadalnią i czystą łazienką. Za apartament w ścisłym centrum (bez śniadania) płacimy 68 euro za noc (17 euro/osobę) co uważamy – jest bardzo dobrą ceną. Z rana wystarczyło, że zostawiliśmy kluczyki na stole i zatrzasnęliśmy drzwi, zatem nie było konieczności oddawania kluczy do biura.
Trapani wieczorem ma swój klimat (spacerowaliśmy głównymi ulicami w poszukiwaniu dobrej knajpy), na drugi dzień trochę żałowaliśmy, że wstawiliśmy się tam tak późno. Polecamy zatrzymać się tam choć na jeden pełny wieczór, żeby nie zabrakło czasu na jedzenie, passeggiatę i fotki najciekawszych miejsc. Po posiłku udajemy się do apartamentu lekko zrosić rozgrzane przez cały tydzień głowy.
Dzień 8
Powrót do Polski – podsumowanie
Z samego rana jedziemy na lotnisko, gdzie również zdajemy samochód. Cóż mogę powiedzieć – wakacje życia. Wakacje, które zawiesiły poprzeczkę niesamowicie wysoko. Boję się, że ciężko będzie tej poprzeczki nie strącić. Nic, trzeba wierzyć i odkładać każdą złotówkę, żeby tam wrócić.
Magnificamente Sicilia!!!
Pozdrawiam wszystkich podróżników.
Ciao!
[Natalia] Gratulujemy Remikowi, Joannie i Darii oraz dziękujemy wszystkim czytelnikom, którzy wzięli udział w konkursie. Z uwagi na dużą ilość bardzo fajnych tekstów, które nadesłaliście zdecydowaliśmy się przyznać dodatkowo trzy wyróżnienia. Nagrody dla wyróżnionych będą skromniejsze, niż dla laureatów, a zmontujemy je z produktów, które kupiliśmy dla siebie w ilości przynajmniej trzech sztuk. Wyróżnione relacje – po uzgodnieniu mailowym z autorami – będą publikowane w przyszłym tygodniu 😉
Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży po Sycylii, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym wyjazd.
- Zaobserwuj blogowy profil na Instagramie;
- Dołącz do obserwujących fanpage'e bloga na Facebooku;
- Dołącz do blogowej grupy na Facebooku;
- Obserwuj mnie na Twitterze;
- Subskrybuj kanał na YouTube;
- Jestem również na Tik Toku;
- Moje e-booki znajdziesz w blogowym sklepie internetowym;
- Moje drukowane książki znajdziesz np. w Empiku.
Remik! Świetna relacja, bardzo mi się podobała! Czytając, znów w wyobraźni przemierzałam Sycylię… 🙂 pozdro
I gratuluję I miejsca! 🙂
Dziekuje bardzo i rowniez gratuluje miejsca na „pudle”:)
sicilia, ma sicilia bedda… minelo 8 miesiecy od naszego wyjazdu, a ja juz tak bardzo tesknie i chce wracac. Ortigia, zaklete miejsce, w ktorym *na nasze szczescie* mieszka rodzina meza, przepiekna zarowno latem, jak i zima. Etna dostojna i zachwycajaca, przy dobrej pogodzie, widoczna w odleglosci 100 kilometrow z gor Monti Iblei, ktora zegnala nas swoimi erupcjami. Na Sycylii zostalo moje serce, to miejsce, ktorego nie mozna nie pokochac. Pozdrawiam
Kilka dni temu wróciłam z Sycylii… wrażenia takie jak Wasze, a w głowie już plany na podróż powrotną. Ubawił mnie fragment o wlewaniu paliwa z butelek, bo … dokładnie taką samą sytuację widziałam na wlocie do Katanii – facet wlewał 2 butelki benzyny a wlew odblokował… pędzlem malarskim, oczywiście sytuacja miała miejsce na drodze dwupasmowej przy bardzo dużym ruchu w niedzielne popołudnie 🙂 Też zakochałam się w Ortidze. Ale jeśli chodzi o Etnę to 25.10 było tam dużo śniegu! Szlak musiał być odśnieżany przez pługi. Z tego powodu (baliśmy się też, że nie zdążymy na jedyny autobus powrotny) wybraliśmy wjazd kolejką, a potem już pieszo na 2900m. Na samym szczycie było bardzo zimno i wietrznie, wręcz twarz zamarzała:) myślę, że temp. odczuwalna ok -15 stopni. Widziałam śmiałków. którzy dreptali w spodenkach, ale musieli zawrócić, bo nie dali rady. Dlatego polecam przygotowanie się na różne warunki na Etnie, szczególnie w październiku 🙂
Pozdrawiam serdecznie!
Ta Sycylia mnie prześladuje, ale po takiej relacji nie mam wyjścia, jak tylko jechać. Gratulacje!!!
Brawo Remik!!! Rewelacyjny opis podróży!!! Jak w najlepszym przewodniku – nawet lepiej!!! Marzę o Sycylii już od dawna i Twoja relacja zdecydowanie przyspieszy realizację tego marzenia. Dziękuję bardzo za kawał świetnej lektury! Jestem zachwycona!!! Pozdrawiam i życzę wielu pięknych podróży i wielu pięknych relacji!!!