Sycylia ekstremalnie, czyli jak wchodziliśmy na Monte Cofano z psem

Każdy, kto odwiedza zachodnią Sycylię widzi Monte Cofano. Samotna, wysoka na 659 m góra wyrasta wprost z morza. Podziwiana jest z tarasu widokowego w Erice, a także z licznych plaż ciągnących się aż po San Vito lo Capo. Miłośnicy aktywnego wypoczynku mogą ją okrążyć, miłośnicy ekstremalnego wypoczynku mogą na Monte Cofano wejść. My również podjęliśmy to wyzwanie i wybraliśmy się na szczyt z psem! Zapraszam na opowieść pełną potu, łez, strachu, bólu, adrenaliny, radości i oszałamiających widoków.

Poznaj książki Natalii Rosiak o Włoszech

Wejście na nią było jednym z celów naszej ostatniej podróży na Sycylię. Ta majestatyczna skała wzbudza jednocześnie zachwyt i respekt. Niecałe 700 m wysokości to niewiele, ale tutaj mamy do czynienia z ok. 300 m prawie pionowej ściany, po której podejście jest bardzo trudne, a miejscami wymaga podciągnięcia się na linie. Kusząca przygodą i widokami ze szczytu oraz odpychająca srogimi zboczami palonymi bezlitośnie przez sycylijskie słońce. Oto ona – piękna i bestia w jednym, a imię jej Monte Cofano. Zapraszam na szczyt. 🙂

Był wtorek 16 września 2014 roku, gdy wcześnie rano rozpoczęliśmy podejście. Pogoda popsuła się, było pochmurno, a gdy tylko ruszyliśmy zaczęło mżyć. Martwiłam się, że przez brzydką pogodę widoki ze szczytu nie będą aż tak zachwycające, jak się spodziewaliśmy. Ponieważ w podróż „W 30 dni dookoła Italii” wybraliśmy się z naszym kudłatym, czworonożnym szczęściem imieniem Gucia, zdobycie Monte Cofano musiało przewidywać zabranie ze sobą psa. Wiedzieliśmy, że na trasie są momenty wymagające podejścia przy pomocy liny i byliśmy zaopatrzeni w uprząż dla Guci. Jej niewielka waga poniżej 10 kg była czynnikiem sprzyjającym temu wyczynowi.

DSC04577

Tu sei qui, czyli jesteś tutaj. Z tego miejsca wyruszyliśmy pozostawiając samochód na pobliskim parkingu.

druga papierowa książka

monte_cofano

Początek trasy to przyjemna ścieżka i taki oto widok.

Monte Cofano i jego bezpośrednie otoczenie jest obszarem chronionym – Riserva Monte Cofano. Po drodze spotkaliśmy jedynie stado wypasających się krów, ale tak naprawdę, to nie wiem, co one jadły, gdyż raptem trzy tygodnie wcześniej całe południowe zbocze góry stało w płomieniach i wszystko, co wcześniej było zielone przywitało nas żałobnym kolorem czerni. Ten pożar, choć dawno ugaszony, miał ogromny wpływ na przebieg wspinaczki, ale o tym za chwilę. Spostrzegawczym należy się słówko wyjaśnienia. Pisałam o brzydkiej pogodzie, a zdjęcia, które zobaczycie będą prezentowały błękitne niebo. Otóż karta pamięci z naszego aparatu postanowiła tego dnia pozostać bezpiecznie w laptopie i na Monte Cofano wybraliśmy się pstrykając fotki pustym aparatem. Na szczęście w połowie drogi Artur się zorientował i wrzucił do aparatu kartę pamięci z kamery. To cwane posunięcie pozwoliło nam sfotografować piękne panoramy, jednak mało brakowało, a zdjęć nie byłoby wcale. W każdym razie fotki, które oglądacie z początków podejścia zostały zrobione podczas zejścia 🙂 No dobra, lecimy dalej!

DSC04562

Początek podejścia to łatwa ścieżka, już w tym miejscu zachwycająca widokami. Wzgórze w oddali to Monte San Giuliano, czyli miasteczko Erice

DSC04561

W tym miejscu zaczęło się robić trudno. Ścieżka powoli zanikała ustępując miejsca czerwonym kropkom namalowanym na skałach i sugerującym kierunek podchodzenia

DSC04555

Popalone rośliny i osmolone, mokre skały jeszcze nie były tutaj problematyczne

DSC04543

Artur i Gucia – odpoczynek na półce skalnej

DSC04539

Widok w dół – tutaj jeszcze nic nie zapowiadało kłopotów

DSC04478

Kłopoty pojawiły się tutaj. To zdjęcie zostało zrobione w drodze powrotnej, ale podchodząc było pochmurno i mżyło. Śliskie skały (pozostałości po pożarze + woda deszczowa) pod naszymi stopami stały się niebezpieczne.

Od tego miejsca opis będzie kontynuował Artur. Ze mną spotkacie się później 😉

Houston, we have a problem

Rumowisko i strome zbocze były bliskie pokonania nas na wysokości ok. 400 m n.p.m. Kamienie i głazy były śliskie po niedawnym deszczu. Gucia, choć skakała po głazach niczym kozica była przypięta do mnie elastyczną uprzężą. Komplikowało to mocno naszą sytuację, ponieważ każdy jej skok i próba pokonania przeszkody szarpały mną nieznośnie, co w kilku przypadkach mogło skończyć się utratą równowagi i Bóg wie, czym jeszcze. Natalia też już nie dawała rady wspinać się po wręcz pionowej ścianie – gdyby chociaż było widać wyraźnie szlak. No właśnie, bo i po co malować znaki szlaku często, przecież farba droga, a i wysiłku szkoda. Moi drodzy, będąc na szlaku wiodącym ku szczytowi Cofano rozbolą was karki od ciągłego wykrzywiania głowy w poszukiwaniu tych cholernych czerwonych kropek wymalowanych na tyle rzadko i w tak absurdalnych miejscach, jakby ktoś to zrobił dla fanu, a nie po to, by jakimś turystom ułatwić życie. Jak już wspomniałem na wysokości ok. 400 m n.p.m. na jednej z nielicznych półek skalnych odpoczywaliśmy, piliśmy wodę i prowadziliśmy ożywioną dyskusję na temat drogi. Natalia poddała się po kilku minutach dalszej wspinaczki, bo z każdym pokonywanym metrem coraz trudniej było jej utrzymać równowagę, ponadto coraz bardziej martwiliśmy się o Gucię. Zbocze, którym wiedzie szlak jest w tym miejscu wyjątkowo niebezpieczne. Postanowiłem, że sam spróbuję dokończyć marsz ku szczytowi, bo po pierwsze to ja tu noszę spodnie i byle górka mnie nie pokona, a po drugie byłem wkurzony na siebie, że wybraliśmy się w drogę na szczyt w deszczu. Dodam, że opuszczając półkę deszcz przestał padać i bardzo szybko wyszło słońce, silne słońce.

znajdz_natalie

Ruszyłem dalej. Te dwa malutkie, różowe punkciki to buty Natalii

Zostawiłem moje damy na skalnej półce południowego zbocza ok. godziny 11:00 i sam rozpocząłem atak na szczyt Monte Cofano. Umówiliśmy się, że Natalia zacznie się martwić o mnie dopiero po trzech godzinach nieobecności, gdyż szacowałem czas mojej wycieczki na dwie godziny. Już wyjaśniam rodzące się pytanie: czemu ma się martwić po upływie trzech godzin, jak można utrzymywać ze sobą łączność przez komórki? Ano dlatego, że mojemu LG 4X HD tak spodobał się zachód słońca w Sant’Elia, opisany tutaj, że został tam na dłużej. Mówiąc krótko i dobitnie: ktoś mi tę komórkę buchnął, gdy cieszyłem oczy nastrojową chwilą. Czas spędzony na wspinaczce, a następnie szukaniu liny upłynął szybko. Poniekąd była to zasługa adrenaliny buzującej w moich żyłach, poniekąd zmęczenia i dokuczającego upału, choć panorama roztaczająca się ze szlaku dodawała tchu.

erice_i_morze
Po kwadransie szukania znalazłem ją. Odkryciem tym podzieliłem się od razu z Natalią meldując werbalnie i drąc przy tym gardło. Zameldowałem również, że zrywam łączność i wchodzę po linie.

lina_na_zboczu_cofano

Atak na szczyt

Wejście po linie nie sprawiło dużego wysiłku, gdyż nogi znajdywały dużo punktów oparcia. Wgramoliłem się, a moje oczy ujrzały przepiękny widok, który podpowiadał, że dotychczasowa mordęga dobiegła końca – było prawie płasko! No prawie, bo pewnie ze sto parędziesiąt metrów w górę, ale w tamtej chwili nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Ważne było tylko, że można iść spacerkiem ku szczytowi.

w_drodze_na_szczyt_cofano

Zdjęcie oprócz szczytu w oddali ukazuje też oznaczenie szlaku wykonane z ustawionych na sobie kamieni (stożek po lewej stronie nad kropką) i czerwonej kropki. Jak widać nie są one ustawione po to by oznaczyć drogę na szczyt, którą widać doskonale i wiedzie prosto przed siebie. W takim razie po co? W chwili, gdy robiłem zdjęcie, mało mnie to obchodziło, po prostu parłem naprzód strzelając co jakiś czas takie panoramy.

DSC04480

Macari i wybrzeże aż po San Vito lo Capo

san_vito_lo_capo

Jeszcze raz to samo, tym razem z trochę wyższego pułapu

Pół godziny i dwa odpoczynki później pełen radośći, niesiony dumą i napędzany własnym ego dotarłem na szczyt Monte Cofano.

panorama

Szczyt Monte Cofano oznaczony stożkiem z kamieni. Widok na Erice, Trapani i spory fragment zachodniego wybrzeża Sycylii

Zdobycie Monte Cofano jako, że było małym krokiem dla człowieka, ale wielkim dla bloga Italia by Natalia udokumentowałem – co nie zdarza się często – robiąc pamiątkowe selfie 😉

selfie_na_szczycie_cofano

Powrót

Droga powrotna przebiegała całkiem sprawnie, minąłem nawet parkę turystów zmierzających na szczyt. Mało śmiesznie zrobiło się, gdy dotarłem do urwiska w miejsce, gdzie – jak sobie wyobrażałem – powinna być lina. Niestety, po linie ani śladu, po cholernych szlakowych kamykach, ułożonych jeden na drugim również ani śladu – wszędzie jednolity krajobraz. Dureń, który montował linę nie oznaczył miejsca jej umocowania na górze, aby schodząc z wierzchołka wyraźnie kierować się prosto ku niej.

Po minutach spędzonych na bezskutecznym szukaniu liny powiem Wam drodzy czytelnicy, że jak będziecie mieć kijek do nordic’a / trekkingu przy sobie, to zamiast tachać go bezsensu na górę wbijcie przy linie – to naprawdę ułatwia orientację drogi powrotnej.
Cofnąłem się ku szczytowi i z pomocą aparatu obrałem kierunek, który mniej więcej prowadził w rejony, z których wcześniej strzelałem zdjęcia. Linę znalazłem niebawem i po kilku chwilach dotarłem do miejsca, gdzie zostawiłem Natalię i Gucię. Oczom mym ukazał się ten oto widok.

relax_na_zboczu_cofano

Uradowana z mojego szczęśliwego powrotu żoneczka zażywała kąpieli słonecznej od prawie 3 godzin. Nasze wspólne dalsze zejście było szybkie i upłynęło na mojej opowieści.

radosc_po_zdobyciu_szczytu_cofano

Gucia w drodze powrotnej pędziła wyraźnie okazując irytację

na_szlaku_monte_cofano

Zmęczeni, wykończeni, spoceni, brudni i szczęśliwi – już tylko kilometr do samochodu

Gucia rwała do przodu niezmordowanie poganiając nas do zaparkowanego nieopodal auta. Odpoczęła dopiero w klimatyzowanym mieszkaniu na zimnej podłodze. Wszystkim tym, którzy pragną wejść na szczyt przypominam o obowiązkowym zabraniu ze sobą okryć głowy, prowiantu i wody, dużo wody. Ja i moje dwie damy podczas tej wspinaczki wypiliśmy łącznie 7 litrów wody i izotoników. A teraz Natalia opowie Wam o trzech godzinach na półce skalnej tuż nad przepaścią z psem, telefonem, butelką wody mineralnej i sycylijskim słońcem.

Przede wszystkim jest mi trochę głupio, że nie dałam rady. Zwyciężył zdrowy rozsądek mówiący, aby nie pchać się tam, skąd być może nie dam rady zejść. Śliskie skały napawały mnie obawami nie o podejście, a o zejście. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że praktycznie w jednej chwili zza chmur wyjdzie słońce i osuszy kamienie. Gdy zorientowałam się, że właśnie straciłam szansę na zdobycie Monte Cofano było już za późno, aby dogonić Artura zwłaszcza, że sama z Gucią przypiętą do pasa nie odważyłabym się na taki krok. Dziś z perspektywy czasu uważam, że była to dobra decyzja. Góry to nie przelewki, strach w takim miejscu często jest głosem instynktu i nie należy go lekceważyć. Bałam się mniej, niż chociażby w niezapomnianym Locie Anioła w Bazylikacie, gdzie rozpędzona do 120 km/h pędziłam 400 m nad przepaścią po stalowej linie (do przeczytania w poście Lot Anioła – nieznana perełka południowych Włoch). Wówczas walczyłam z samą sobą, bo wiadomym było, iż nic mi się nie stanie, a system lotów jest sprawny i poddawany rygorystycznym kontrolom. Na Monte Cofano było inaczej, zdana tylko na własne możliwości, mogłam odpuścić lub ryzykować nie znając finału. Mam też do siebie żal, że naraziłam Gucię na nadmierne słońce. Choć zrobiłam wszystko, aby ją ochronić, osłaniałam ją plecami i – czego na zdjęciu już nie było widać – także prowizorycznym namiocikiem z kurtki rozpiętym pomiędzy moją ręką, a kamieniem, to i tak mocno się przegrzała. Ja również, ale przynajmniej miałam świadomość, co się dzieje. Co do samego wysiłku podejścia, to zabranie Guci nie było barbarzyństwem, wierzcie mi. Ten pies to prawdziwy tajfun, nigdy nie jest zmęczona i nigdy nie ma dosyć. Biega długie dystanse, kopie dziury w ogrodzie szukając kretów do tego stopnia, że jak zacznie kopać to nie reaguje na żadne przywoływania i kopie tak długo, aż z dziury wystaje tylko czubek ogona. Ten mały diabeł został przez nas adoptowany i jak się okazało dopiero później, to rzadka w Polsce rasa psa o nazwie terier australijski. Dopiero poznając ten fakt dowiedzieliśmy się, że wymaga ona dużo ruchu, dużo uwagi i źle znosi rozstania. Troska o ukochanego psa mieszała się z troską o męża. Wiedziałam, że Artur ma doświadczenie w chodzeniu po górach o wiele większe, niż ja i najprawdopodobniej poradzi sobie bez większego problemu. Ale jak to w życiu bywa, zawsze troszczymy się o tych, których kochamy i nic na to się nie poradzi. Podczas niemal trzech godzin na półce skalnej przeszły obok mnie dwie pary. Zdziwieni widokiem baby z psem w takim miejscu, uprzejmi ludzie pytali, czy wszystko w porządku. Poza nimi nie spotkałam nikogo.

A więc kochani, tak zdobywaliśmy Monte Cofano. A na koniec zdradzę Wam, że gdy zeszliśmy prawie na sam dół, gdy skończyły się problematyczne skały i zaczęła zwykła, szutrowa ścieżka, to z zadowolenia idąc prosto przed siebie potknęłam się o własne nogi i poleciałam jak długa na twarz z okrzykiem „Misiuuuuu!” robiąc dziurę w ukochanych spodniach dresowych.

gucia

Gucia po powrocie z Monte Cofano. Tego dnia musieliśmy namawiać ją na wieczorne siusiu

Informacje dodatkowe:

  • wejście na teren Rezerwatu Monte Cofano jest darmowe;
  • parking przy początku szlaku jest darmowy;
  • należy zabrać ze sobą spory zapas napojów, w tym napój izotoniczny wspomagający regenerację;
  • należy zabrać okrycia głowy chroniące przed słońcem oraz okulary przeciwsłoneczne;
  • jeśli nie masz doświadczenia w chodzeniu po górach i odpowiedniej kondycji – nie idź!
  • nie zostawaj na szczycie, aby podziwiać zachód słońca. Schodzenie po zmroku to narażanie życia;
  • nie wchodź w pojedynkę! Towarzysz podróży w razie kłopotów może Ci pomóc. Szlak nie jest popularny, nie możesz liczyć na przypadkowo spotkanych ludzi;
  • konieczne jest odpowiednie obuwie;
  • pamiętaj, aby oznaczyć miejsce, z którego zwisa lina!
Teraz Twoja kolej! Dołącz do społeczności Italia by Natalia: Będzie mi również bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz pod postem. Możesz też zapisać się na newsletter w oknie poniżej.  

29 komentarzy do “Sycylia ekstremalnie, czyli jak wchodziliśmy na Monte Cofano z psem”

    1. Prawda? Ale mieliśmy dużo szczęścia, że z deszczu nagle zrobiło się prawie bezchmurne niebo, bo bez słoneczka zdjęcia byłyby takie sobie 🙂
      Pozdrawiam serdecznie

  1. Wielkie dzięki za wpis. Niezwykle pomocny. Niby są w necie jakieś mapy z zaznaczonymi szlakami, ale wasza relacja jest bezcenna. Zgodnie z moimi przypuszczeniami i waszym doświadczeniem szlak to te czerwone punkty na skałach. Turystyka piesza to niestety we Włoszech w powijakach jest, nie ma po prostu tradycji. Z naszej mapy wynika, że Monte Cofano można także obejść, prawda to? Bez zdobywania szczytu. Po waszej relacji pozbyłam się złudzeń, że zdobędę szczyt. W 2014 pokonała mnie zwykła Monte Santa Catarina na Favignanie. W połowie ścieżki serce mało mi nie wyskoczyło, a ja być piechur nizinny i wyżynny od lat.

    1. Cześć!
      Niestety z tą turystyką pieszą masz rację, choć z moich obserwacji wynika, że tylko na południu Włoch jest słabo oznakowywana. W Dolomitach czy w Toskanii są rewelacyjnie oznakowane szlaki 🙂
      Tak, można obejśc Monte Cofano, choć my nie daliśmy rady. Dzień po wspinaczce pojechalismy na trekking do Zingaro i po Zingaro chcieliśmy obejść Monte Cofano, ale nie daliśmy rady! Szlak jest łatwy, a wzgórze od strony zachodniej podobno bardzo malownicze, podobne klimatem właśnie do Zingaro, ale praktycznie bez ludzi. Znajdzie się też małą plażyczka 🙂
      A co do wspinaczki, to zawsze warto spróbować. Ja nie dałam rady, ale pogoda miała w tym swój udział.
      A na Favignanie jeszcze nie byłam, ale jak w końcu dotrę, to jak nic pójdę na szczyt, a z jakim efektem to zobaczymy 😉
      Pozdrawiam serdecznie

      1. Zingaro jest łatwe, jeśli chodzi o ten szlak przybrzeżny, szlakami wewnatrz rezerwatu nie chodziłam. Przydałoby się dzień do jakiś 24 h wydłużyć.
        Favignanę i górującą za miastem górę polecam, widać całe miasteczko, fabrykę Florio, granicę między płaską i górzystą częścią wyspy, a na horyzoncie Levanzo. Tak mniej więcej do połowy ścieżka to dosłownie chodnik, dopiero potem zaczynają się kamienie. Zamek robi wrażenie, z dołu jest ogromniasty, z bliska niestety nie dane mi było go zobaczyć. Sycylijska pogoda dała o sobie znać, a było tylko ok. 25 stopni. Co to na Sycylię! Ale mówię na Sycylii trzeba swoje możliwości wziąć pod rozwagę i podzielić na pół. Nie wiem czy to wilgotność powietrza czy co, ale na Monte Santa Catarina rozsądek mi się włączył dzięki Bogu, bo nie wiem czy by mnie jakaś guardia medica nie musiała zdejmować z tej góry. A nasz gospodarz w hostelu powiedział, że to delikatny spacer jest………. (sic!!!!)

        1. Masz rację. Miejscowi mają większą odporność, bo przyzwyczajeni są do wysokich temperatur i palącego słońca. Człowiek z północnej strony Alp ma obniżoną wydolność w tym kilmacie, przynajmniej na początku pobytu i trzeba wziąć ten fakt pod uwagę wyprawiając się na wycieczki wymagające sporego wysiłku. Wchodząc na Monte Cofano 16 września byliśmy w Italii już od 28 sierpnia i prawie od razu na południu, więc mieliśmy prawie trzy tygodnie na przystosowanie się, a i tak łatwo nie było 😉
          Pozdrawiam

    1. Dzięki! Ale spróbować zawsze warto 😉 Gdyby nieokoliczności to pewnie bym weszła, choć kondycji górskiej nie mam, za to całkiem sporo zbędnych kilogramów :p
      Pozdrawiam serdecznie

  2. Wow! No to daliście czadu! Gratulacje, przede wszystkim za rozsądek Natalio! Sam po górach dużo nie chodzę, ale na nartach śmigam i to po trudnych trasach. Czasem z kumplami dodajemy sobie adrenaliny poza szlakami, ale zawsze w granicach rozsądku. Nie ma co kierować sie ambicją i dobrze, że otwarcie przyznajesz sie do słabości. Czyta Cię dużo ludzi, to ważne pokazać, że czasem trzeba odpuścić. Brawo! Post super, widoki boskie 🙂 Pozdrawiam

    1. Jacku wielkie dzięki za ten komentarz! Taki miał być poniekąd przekaz tego postu. Zależało mi strasznie na zdobyciu szczytu, widziałam już siebie, Artura i Gucię na wspólnej fotce z widokiem na Erice oprawionej w ramce i było mi trudno zrezygnować. Może ktoś inny ściemniałby na blogu, że wszedł i to pikuś, też mogłabym, bo przecież zdjęcia ze szczytu mamy, ale ja chcę być autentyczna, a nie jak modelka po photoshopie – piekna, bez cellulitu, a jak ją paparazzi przyłapią w sklepie bez makijarzu, to człowiek szczekę z ziemi zbiera. Początkowo wstydziłam się pisać o słabościach i o tym, że coś sie w podróży nie udało. Nie publikowałam swoich zdjęć, bo walczę całe życie z nadwagą i jest mi wstyd, że mam duży tyłek, rosnący wprost proporcjonalnie do popularności bloga i spedzanego przed komuterem czasu. Jednak z każdym kolejnym, ciepłym komentarzem i uznaniem czytelników, z każdym kolejnym SMSem wysłanym w konkursie czuję, że ludzie właśnie taką mnie chcą czytać. Nikt nie jest doskonały. Amen 🙂
      Pozdrawiam serdecznie

  3. Zdjęcia przepiękne! Przede mną góry – ze względu na problemy zdrowotne – poniekąd temat zamknięty, tym bardziej fajnie pooglądać niesamowite widoki:)

    1. Witaj Tatiano!
      Dzięki za komentarz 🙂 Mam nadzieję, że to nic powżnego i temat zamknięty jest tylko tymczasowo! Powodzenia 🙂
      Pozdrawiam serdecznie

    1. Faktycznie 🙂 Będąc tam pomyślałam nawet, że chcąc zarobić kasę Trapani mogłoby zainwestować w kolejkę linową na Monte Cofano. Chętnych na pewno byłoby sporo, bo widoki wspaniałe. Ale z drugiej strony ta samotna góra straciłaby swój tajemniczy urok 🙂
      Pozdrawiam serdecznie

  4. czemu wcześniej nie trafiłam na tego bloga? świetnie się to czyta! A tematyka bardzo mi bliska..
    Sycylię zaliczyłam już dwa razy, raz sama z mężem, drugi raz już z mężem i 2 letnią córeczką i teraz już wiem, że to nie był ostatni raz! Jeszcze tam wrócimy, bo chcę córce pokazać to co mnie zachwyciło i sama chcę zobaczyć to, czego jeszcze nie widziałam.
    Widoki zapierają dech w piersiach, myśłama że człowiek jest się w stanie do tego przyzwyczaić, ale za każdym razem jak widzę Trapani i Erice zawieszone na skale, to wpadam w zachwyt….

    1. Witaj Ula!
      Dziękuję za miłe słowa 🙂 Ja na Sycylii byłam pięć razy, w tm dwukrotnie po 4 tygodnie, dwa razy po 2,5 tygodnia i ostatnio 3 tygodnie i nadal wielu miejsc nie widziałam! Jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, to w maju po raz szósty odwiedzę wyspę i też pozostanie jeszcze wiele do zobaczenia. Zauważyłam pewną prawidłowość – im więcej widzę i poznaję, tym więcej jeszcze chcę. Ale od zawsze powtarzam czytelnikom jadącym pierwszy raz, że Sycylia jest niebzepiecznie uzalezniająca 😉
      Pozdrawiam serdecznie

  5. Lecimy w maju na Sycylie juz czwarty raz(mam nadzieje ze nie ostatni) Znajomi pytają,,znowu/? dlaczego?.Odpowiedz jest prosta -nie wiem coś nas tam bardzo ciągnie. Wracając do gorek to zaliczylismy juz Etne ,La Rocce, ,,wielką gore,, w Corleone teraz czas na Monte Cofano i Favignane. Mamy nadzieje że się uda .

    1. Andrzej, trzymam kciuki! 🙂 A z Sycylią jest tak, że im lepiej ją poznajesz, im więcej widzisz i czujesz, tym więcej jeszcze chcesz. Ja mam za sobą pięć podróży na wyspę i perspektywę na szósty 🙂 Ale nawet po powrocie z tego szóstego i tak nie będę mogłą powiedzić, że oto zwiedziłam całą Sycylię. A tak na marginesie, to jeśli wybierasz się na Egady – nie rozważałeś pobytu na Marettimo? Podobno jest najwspanialsza z egadzkiej trójki, a na pewno najdziksza i „górkę” do zdobycia ma całkiem okazałą 😉
      Pozdrawiam

    1. Cześć! To zależy, co masz na myśli pisząc „w okolice Monte Cofano”. W miejsce, w którym zaczyna się szlak na szczyt opisany powyżej nie dojeżdża transport publiczny, ale już do miasteczka Cornino (na południe od Monte Cofano) – tak, choć nie podam Ci szczegółów, bo poruszałam się własnym samochodem. Ale takie informacje poda Ci każde biuro informacji turystycznej. W Cornino zaczyna się również szlak wókół Monte Cofano 🙂
      Pozdrawiam

      1. W okolice Monte Cofano znaczy na tyle blisko, żebym mogła dojść piechotą 🙂 O widzisz, tego nie wiedziałam, że do Cornino coś dojeżdża. W wyszukiwarce AST nie ma przystanku Cornino. Jedynie Scurati albo Custonaci. Ale wiesz konkretnie jaka firma dojeżdża do Cornino? No nic będę drążyć temat.

        1. Niestety nie wiem niczego więcej, ale na pewno coś jeździ, bo mieszkają tam ludzie i jest dość popularna plaża, więc dojazd musi być zapewniony.

  6. Super relacja, my wyruszamy w czerwcu z naszym 4 letnim synem i zamierzamy trafić do Groty Mangiapane, ponoć to właśnie u stóp Monte Cofano, może wiecie jaki dystans dzieli grotę od najbliższego przystanku w Custonaci chyba?? 4 latek da radę? Pozdrawiam, zaczytuję się.. w Sucylijskich postach:)

  7. Byłem tam w październiku 2015. Obeszliśmy Monte Cofano dookoła, weszliśmy na przełęcz koło studni, zostawiliśmy z kolegą nasz panie w cieniu i poszliśmy do góry. Jednak nie weszliśmy na szczyt. Stwierdziliśmy, że zarówno braki w wyposażeniu (buty) jak i ograniczenie czasowe są takie że nie będziemy się wygłupiać. Zeszliśmy w stronę Cornino i na pociechę zaliczyliśmy zwiedzanie groty Mangiapane. Polecam wszystkim.

  8. Wchodziliśmy na Monte Cofano jakiś tydzień temu – nie powiem jak sie stanie przed góra i popatrzy na strome podejście to można sie przestraszyć 🙂 my na sam szczyt weszliśmy w 45min bez jakiś dłuższych przystanków – był z nami miejscowy człowiek który zna gore wiec podążaliśmy za nim, jedna ważna sprawa która nam przekazał: nigdy nie wchodzi na Monte Cofano po g.10:00 i bardzo ważne jest aby zacząć podejście jak najwcześniej z rana przed uderzeniem gorąca. My tak zrobiliśmy i o 7:30 zaczęliśmy juz wspinaczkę – o 10:00 byliśmy juz spowrotem na dole 🙂 Aha koło liny ktoś zamontował jeszcze dodatkowo drabinkę linowa chodź z lina jest chyba wygodniej 🙂 po zdobyciu Monte Cofano polecam oczywiście grotę Mangiapane 🙂

  9. U podnóża Monte Cofano jest wielka jaskinia Mangiapane a w niej skansen. Warto zwiedzić i zobaczyć jak kiedyś żyli tam ludzie. Domy tam postawione nie mają dachów, są niepotrzebne bo zamiast sufitu jest sklepienie jaskini. Oprowadzał nas przemiły przewodnik, który na koniec zerwał i obrał nam owoce opuncji rosnących przy wejściu. Po obejściu Monte Cofano miły chłód wewnątrz i możliwość odpoczynku to jest to co tygrysy lubią najbardziej.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany. Pola obowiązkowe są oznaczone *

Close