Strome uliczki sennego miasteczka – Caltabellotta. Dzień 9, część III

Monte-Castello

Podobno przy dobrej pogodzie widać z niej Etnę, całe południowe wybrzeże Sycylii, równinę Trapani, Erice i Egady. Na pewno jadłam w niej obłędną pizzę, jedną z najlepszych w swoim życiu. Bez wątpienia potrafi wywołać ból głowy u niejednego kierowcy. Zapraszam do Caltabellotty.

Ok. 8 km na wschód od Sciacci skręciliśmy na przypadkową plażę, której nazwy niestety nie pamiętam. Dojechaliśmy do końca drogi, przy której na klifie stał niewielki, skromny hotel. Zostawiliśmy samochód i poszliśmy w dół na plażę. Morze widziane z góry miało intensywny, niebieski kolor rozświetlony słońcem, które o tej porze zaczęło się już obniżać. Do tego plaża – szeroka, długa i zupełnie pusta!

DSC01085

DSC01088

Okazało się, że przy brzegu niestety rośnie trawa morska i wejście do wody oznaczałoby kluczenie po niewidocznym dnie, co zniechęciło nas do kąpieli. Za to cieplutki piasek i cudowna cisza sprawiła, że odpoczęliśmy po intensywnym dniu. Tutaj też zrodził się szatański pomysł, aby nie zwiedzać Sciacci, tylko zrealizować plan przewidziany na poranek kolejnego dnia – pojechać do słynącego z najpiękniejszych widoków w okolicy miasteczka Caltabellotta, a nastęnego dnia zamiast do Caltabellotty pojechać od razu na plażę w okolicach Agrigento i spędzić na niej więcej czasu, niż pierwotnie zamierzaliśmy.


Wyświetl większą mapę

Droga do Caltabellotty przebiega wśród pól i winnic, a w oddali widać najwyższy punkt miasteczka, skałę Monte Castello (950 m n.p.m.), na której znajdują się ruiny średniowiecznego zamku normańskiego. Gdy dojechaliśmy na miejsce było już po godzinie 18:00, więc słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Naszym jedynym planem w tamtym momencie było dotarcie w okolice ruin zamku, zaparkowanie gdzieś samochodu i wejście na szczyt Monte Castello. Po wjeździe do miasteczka nie zauważyliśmy żadnego znaku informującego o dojeździe do zamku, więc skierowaliśmy się do centrum, a następnie postanowiliśmy zapytać o drogę napotkaną starszą Panią. Jak zawsze w takich przypadkach spotkaliśmy się z niesamowitą wręcz życzliwością i chęcią pomocy, zaraz przypomniała mi się staruszka z Vibo Valentia w Kalabrii, gdzie zmuszeni wypłacić pieniądze z bankomatu szukaliśmy oddziału banku należącego do Unicredit. Uprzejma Pani nie dość, że bardzo emocjonalnie podeszła do tematu, to nawet po naszym podziękowaniu za pomoc i odejściu zaczęła dosłownie biec za nami zauważywszy, że skręciliśmy w nie tą uliczkę.

pierwsza papierowa książka

Mieszkanka Caltabellotty również chciała pomóc, ale nie uwzględniła faktu, iż do zamku chcemy podjechać samochodem, a nie podejść. Droga przez nią wskazana (prosto i w prawo do Katedry), pokrywająca się z oznakowaniem turystycznym, zaczęła się normalną, choć stromą i krętą uliczką niewzbudzającą naszego niepokoju, aby po chwili przejść w coś takiego:

str1

a dalej w to:

str4

W efekcie znaleźliśmy się znów na dole. Cóż, trzeba było wcześniej skręcić, ale nasza wyobraźnia połączona z doświadczeniem w ruchu samochodowym na Sycylii była jednak nie dość bujna. Skręcić mogliśmy tutaj

str2

albo tutaj w lewo

srt3

Dziś wspominamy te wydarzenia jako ciekawą przygodę, ale wtedy nie było nam do śmiechu. Fotki, które zobaczyliście powyżej pochodzą z Google Street View (czytaj więcej w poście „Mój przyjaciel Google”), gdyż sama nie zdecydowałam się wyjąć wtedy aparatu i pstryknąć, o filmie nie wspominając. Artur siedzący za kierownicą był tak przerażony i wściekły jednocześnie, że uwiecznianie tej chwili grozy mogłoby skończyć się dla mnie tragicznie 🙂 Faktem jest, że wpakowanie się wypożyczonym samochodem w uliczkę, której pochylenie przekracza wszelkie normy, a szerokość jest o 30 cm większa od szerokości Fiata Punto, bądź co bądź małego samochodu, gwarantuje niesamowity skok adrenaliny. Wszak uliczki te powstawały w czasach, gdy ruch po nich odbywał się na koniu, ośle lub mule. Od wizyty w Caltabellottcie przestaliśmy uważać uliczki Taorminy za wyjątkowo wąskie, kręte i stresujące.

Doprawdy nie pamiętam, jak w końcu dojechaliśmy na górne krańce miasteczka. Przed katedrą jest polanka, na której stało kilka aut mieszkańców, więc i my skorzystaliśmy. Do katedry nie udało się wejść, gdyż była zamknięta. Mogliśmy natomiast podziwiać cudowne widoki na okolicę i dachy Caltabellotty. Monte Castello, skała z ruinami zamku na szczycie, wymagała podejścia jeszcze ok. 100 m w górę. Tutaj spotkało nas rozczarowanie. Schody prowadzące na górę zamknięto z powodu ich złego stanu technicznego, przynajmniej taka widniała informacja na płocie. Cóż, lubimy przygody, ale świadome narażanie się nie jest w naszym stylu. Gdybyśmy jeszcze mieli trekingowe buty i długie spodnie, ale przyjechaliśmy tutaj pod wpływem chwili prosto z plaży, w krótkich spodenkach, Artur w sandałach, ja w klapkach. Postanowiliśmy, że będąc jeszcze kiedyś na Sycylii wrócimy do Caltabellotty i wejdziemy na Monte Castello. Biorąc pod uwagę, że widok z podnóża skały wczesnym wieczorem był niesamowity, to ten ze szczytu przed południem musi faktycznie obejmować Etnę, Erice i całe południowe wybrzeże.

Wracając w dół zatrzymaliśmy się jeszcze na mijanym placyku i chwilę przespacerowaliśmy wąskimi uliczkami w poszukiwaniu miejsca, gdzie można przycupnąć na kolację. Robiłam sobie wiele nadziei, że w tak normalnym, pozbawionym prawie w ogóle turystów miasteczku zjemy wspaniałą, niedrogą, sycylijską ucztę. Ale niespodzianka, nie mogliśmy znaleźć żadnego lokalu! Wjeżdżając do Caltabellotty była tabliczka zapraszająca do pizzeri, więc nie mając lepszego pomysłu zjechaliśmy niżej, aż do początku miejscowości i skierowaliśmy się do „Le Caprice”. Przyjemna pizzeria z klasycznym piecem z cegły opalanym drewnem była pusta wewnątrz. Troszkę nas zmartwił ten fakt, ale wobec braku alternatywy usiedliśmy i zamówiliśmy. Ja poprosiłam o kompozycję własną, mój ukochany zestaw: mozzarella, pomidory, jajko sadzone, czarne oliwki i rucola. Pizza okazała się absolutnie rewelacyjna! Zgodnie umieściliśmy ją na trzecim miejscu w naszym rankingu najlepszych pizz zjedzonych kiedykolwiek we Włoszech (czytaj więcej w poście „Pizze mojego życia”). Co do braku innych klientów odpowiedź była banalnie prosta: przychodzili licznie, ale zabierali pizzę na wynos.

Erice - poranek na bezludnej wyspie
Zapraszam do galerii Strome uliczki sennego miasteczka – Caltabelotty

Powrót do Sciacci był również atrakcją. Zjeżdżając z góry krętą drogą w totalnych ciemnościach co jakiś czas mieliśmy okazję zobaczyć oświetlone zabudowania migoczące w dole. Sama Sciacca wieczorną porą robiła bardzo przyjemne wrażenie, dziś żałuję, ze nie mieliśmy już siły przespacerować się choć kawałek po starówce. Do Sciaccki jeszcze wrócimy. Polecam koniecznie odwiedzić Caltabellottę, to wspaniałe, senne miasteczko wydaje się być kwintesencją prawdziwej Sycylii, niezmanierowanej przez hordy turystów. Znajdziecie tu zarówno piękne widoki, starą zabudowę, wąskie uliczki, pyszną pizzę, jak również klimat, którego próżno szukać w popularnych kurortach.

 

Jeśli macie jakieś pytania, to proszę, zadawajcie je w komentarzach pod tym postem, postaram się na każdy odpowiedzieć i coś doradzić. Bardzo chętnie poczytam też o Waszych doświadczeniach z podróży po Sycylii, śmiało dzielcie się informacjami, na pewno pomogą one osobom dopiero planującym wyjazd.

Teraz Twoja kolej! Dołącz do społeczności Italia by Natalia: Będzie mi również bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz pod postem. Możesz też zapisać się na newsletter w oknie poniżej.  

Jeden komentarz do “Strome uliczki sennego miasteczka – Caltabellotta. Dzień 9, część III”

  1. Swietny opis 🙂 Zdjęcia uliczek i tych samochodów robią wrażenie 🙂
    Orientuje się Pani po zaparkowaniu ,,gdzieś ” samochodu jak długo trzeba się wspinać żeby móc podziwiać panoramę ? W prawo z Katedrą ? :):)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie będzie publikowany. Pola obowiązkowe są oznaczone *

Close